Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/58

Ta strona została uwierzytelniona.

— Aż tak! Czy Niemka?
— Węgierka. To cukierek! Wuj sam chciałby mi ją odbić, gdyby poznał. Ale ja nie pokażę.
Waldemar ściągnął brwi.
— Jakież masz obowiązki?... spytał sucho.
— Muszę się pożegnać i... coś tam... — Wuj rozumie... Jakąś pamiątkę.
— Mów ściśle, co i ile.
Bohdan rzucił się nerwowo.
— Ach! nie pieniądze! To nie! To trzeba delikatnie. Ja ją kocham i żałuję. Może jakiś... klejnot?... Poradź mi wuju; tyś przecie praktyk.
— Najlepiej radź sobie sam. Żadnych zobowiązań nie robiłeś; czy tak?
— No, kochamy się. Zresztą ona nic odemnie nigdy nie brała.
— Lecz w końcu zanieś jej to — rzekł ordynat, wyjmując z kieszeni gruby pakiet. Wręczył go Bohdanowi z uśmiechem.
— Tą pianą przykryj swoją Wenus, zobaczysz, będzie ci wdzięczną.
Bohdan ze zmarszczoną brwią liczył banknoty.
— To za dużo, wuju.
— Masz jej kupić klejnoty! Wybierz, kup i wówczas oddasz mi co zostanie.
— Bagatela! Ale ja wuja obdzieram, jak bandyta.
Ordynat nieznacznie uśmiechnął się.
— Zaciągasz tylko nowy dług. Ufam ci, że nie przeholujesz.
Bohdan stropił się. Zawijał przeliczone pieniądze gorączkowym ruchem; twarz miał poruszoną; usta drżące. Z pod brwi spojrzał na Waldemara i rzekł:
— To najgorzej! Nie cierpię, gdy mi kto ufa. Mama i Czerczyn także mi ufali i... niezbyt im się udało. Ja tu za tę sumę gotów jestem kupić cały sklep jubilerski. A co potem?...
Nagle wziął ręce ordynata i mówił żałośnie:
— Dziękuję ci, wuju; jesteś dobry! Ale wiesz?... jak pomyślę, że te pieniądze mają być epilogiem moich stosunków z Anną... ogarnia mię żal i wstręt. A jednak trzeba. Jestem Michorowski, więc tak... na sucho, jak pierwszy lepszy hołysz, żegnać się nie wypada.