Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/83

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przecie konia nie zmarnuję — burknął Bohdan zły.
— Nie, o to nie chodzi.
Młodzieniec stanął przed ordynatem, usta mu drżały. Zawołał gniewnie:
— Czy ja jestem kuzynem wuja, czy nie?!
— Owszem; jesteś nawet Michorowskim.
— Ach! Więc sądzę, że pewne prawa dla mnie powinny być... uwzględnione.
— Nie, mój drogi. Jesteś kuzynem moim, lecz i pracownikiem. Zatem wyróżniać cię od innych dla nazwiska, nie będę.
Waldemar mówił spokojnie, ale chłopak się gorączkował. Oczy jego ciskały gniewem.
— Ba! pewno... Gdybym jednak miał miljony.
— Tobyś mnie nie interesował. Rozumiesz?
— Cóżto? łaska?! — krzyknął Bodzio, nie panując już nad sobą.
Waldemar spojrzał na niego wzrokiem trochę rozbawionym.
— Mój chłopcze, idź spać radzę ci z duszy.
Bohdan postał chwilę, oddychając prędko, jakby wyładowując gniew, poczem wybiegł z pokoju już bez słowa.
Po jakimś czasie niespodziewanie wrócił. Minę miał wielce uroczystą.
— Wuju — rzekł głosem zabawnie smętnym, — proszę cię, abyś zapowiedział całej swej służbie, żeby mnie nie nazywali jasnym panem. Jestem płatnym praktykantem, służę, jak oni wszyscy: tytuły zbyteczne.
Waldemar z trudnością powstrzymał śmiech.
— Masz słuszność; zupełnie zbyteczne. Ale to załatw sam, ja na takie rzeczy uwagi nie zwracam. Dla ciebie istotnie nie jest to właściwe, możesz przykrócić.
Bohdan zawahał się.
— To będzie dla mnie... trudne, wuju.
— Przeciwnie! Zabronisz z własnej inicjatywy: tak lepiej.
Bodzio wyszedł zamyślony.
Tegoż dnia każdemu, który go tytułował, odpowiadał krótko i szorstko:
— Nie jestem żadnym jasnym panem, lecz paniczem; ostrzegam ostatni raz!
— Służba, słysząc to wprawdzie pierwszy raz, zdumiewała się niesłychanie.