Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/85

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach! pan jeszcze wielu rzeczy nie słyszał — odrzekł Herbski, składając poczciwie ręce na wyszykanowanej przez Bodzia, obfitej części ciała.
— Może być — odparł Bohdan. — Nie słyszałem naprzykład, aby który z właścicieli kupionego tytułu przyznał się do tego.
Hrabia, który pomimo swej zacności i idei postępowej, miał coś na sumieniu w historji tytułu, zmarszczył się pociesznie i rzekł tonem pobłażliwym:
— Tak mówisz tylko młodzieńcze, ale gdy zagranicą nazwie cię kto hrabią, toś pewno zadowolony.
— Kiedy popełnię jakieś głupstwo, to owszem, mogę być „comtem“, ale w normalnych warunkach wolę, by mnie wcale nie tytułowano.
Hrabia umilkł urażony, Bohdan zaś spojrzawszy na niego, wykrzywił usta i rzekł protekcjonalnie:
— No, ale są i porządni hrabiowie. Ojej! Naprzykład Herbski i inni. A że mają pieniądze, to nie jest zbrodnią.
Pewnego dnia po podwieczorku ordynat z hrabią Dominikiem siedzieli na tarasie, paląc cygara. Nagle zwrócił ich uwagę wesoły śmiech kobiecy, dochodzący z parku, jakieś piskliwe chichoty i łomot nóg wśród klombów różanych. Pomiędzy krzewami, w oddali, mignęła jasna postać Bohdana.
— Erotyczne manewra — zaśmiał się dyskretnie Herbski.
Waldemar zeszedł do parku. Idąc w stronę rzeki, rozglądał się ciekawie po klombach, szukając sprawców hałasu. Natknął się na zaczajonego pod krzewem róży Bohdana. Chłopak powstał zły i zawołał:
— Ee! pomieszał mi wuj wszystkie szyki! Już teraz ucieknie napewno.
— Kto?...
— Moja drjada.
— Bohdan, co ty wyprawiasz?! — zgromił go ordynat. — Co to za wrzaski!?...
— Cóż tam takiego! Zamieniłem się w fauna i gonię leśne drjady... Co mówię: kredensowe! Ależ piękne! niech ich wszystkie bogi! A najwięcej ta Haneczka. Łydki ma, powiadam wujowi... Ojej! jak żyję, takich nie widziałem. Fidjasz miałby model. Niech się Djana łowczyni schowa ze swemi chudemi piszczelami.
— Słuchaj. Ja nie pozwolę urządzać tu bachanalji — rzekł ordynat.