Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/88

Ta strona została uwierzytelniona.

Szyderczy uśmiech mignął na jej ustach. Bohdan inaczej go zrozumiał. Rzucił się z zacietrzewioną miną.
— Jakto? Przyjmiesz księcia, kochając ordynata?!
Lucia spojrzała na niego groźnie.
— Dość już! Proszę iść, kuzynie.
W drugim pokoju rozległy się prędkie kroki. Bodzio skoczył przestraszony.
— Ojej! pewno ciocia! Kuzynko, ratuj, żeby mnie tu nie widziała: odgadnie!
Rozejrzał się dokoła, i nie widząc innych drzwi, przykucnął za chińskim parawanem.
Wszedł lokaj.
— Jaśnie pani baronowa prosi do sali.
— Te voilà! — szepnął Bodzio dość głośno.
Lucia milczała.
— Co mam odpowiedzieć pani baronowej? — spytał lokaj.
— Że spełniłeś polecenie. Idź.
Gdy drzwi się zamknęły i ucichły kroki, Bodzio wyjrzał z za parawana.
— Co zamierzasz, kuzynko?...
— Jestem niezdrowa; proszę wyjść.
— Aha!
Bohdan zaśmiał się subtelnie i znikł.
Lucia podeszła do lustra. Uśmieszek ironiczny powrócił na wargi. Była blada i podniecona. Wolnym ruchem zaczęła zdejmować suknię, rozplatać włosy. Ubrała się w biały negliż i ułożyła wygodnie na aksamitnym szezlongu. Do zdumionej panny służącej, która weszła, baronówna rzekła krótko:
— Jestem chora. Nie przyjmuję nikogo.
W kwadrans potem zaszumiało jedwabiami, i wbiegła baronowa.
Niesłychane zdziwienie odbiło się na jej twarzy.
— Co to?! Jakaś... nowa szopka?
Lucia podłożyła ręce pod głowę i patrzała na matkę spokojnie.
— Luciu: co to znaczy?...
— Jestem nieubrana, widzi mama.
— Ależ raut... Już się zjeżdżają!
— Nie wyjdę.
— Co?!
— Nie wyjdę dziś.
.