Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/97

Ta strona została uwierzytelniona.

Patrzyli na Bodzia.
— Jakaś sprzeczka. Magnaciątko rzuca się - szepnął gło drugi.
Przy stoliku z primabaleryną wrzało. Bohdan i jeden z obcych młodzieńców zamieniali z sobą jakieś popędliwe słowa. Twarz Bodzia pałała ogniem gniewu i ironji. Strojna dama miała minę zmieszaną i chęć do ucieczki. Kilku lokajów podsunęło się bliżej stolika. Z innych miejsc patrzano ciekawie, ale gwar nie ustawał.
Waldemar dojrzał, iż Bodzio rzucił przeciwnikowi kartę. Baletnica zerwała się z miejsca. On zatrzymał ją energicznie i wymienił bardzo uprzejme ukłony z młodzieńcami, którzy opuścili stolik. Zgromił wzrokiem gapiących się kelnerów, że usunęli się prędko przestraszeni, wstał z miną udzielnego księcia i z wielką dystynkcją, puszczając przodem swą damę, wyszedł z sali. Waldemar dostrzegł, że znikli oboje w drzwiach jednego z dalszych gabinetów.
— Nie darował swego! — mruknął głos obok loży.
— Ponieśli tam szampana. Orgja przed pojedynkiem. Zuch! Pewno o nią się poczubili.
— Jak jelenie. Michorowski zaimponował swą kartą, i zwycięzca.
— Awantura, panie, arabsko-kabaretowa. Ale ten młodzik i lufy się nie zlęknie.
Waldemar słyszał te słowa. Przeniknął go niemiły dreszcz.




XXIX.

Przeciwnicy skierowali na siebie gardła pistoletów. Bohdan przed komendą rzekł do swego sekundanta, Stalskiego, przyjaciela z Nicei:
— Ja walę w powietrze, a on... jak chce.
Raz, dwa...
Huknęły strzały.
Bodzio skrzywił się, pistolet wypadł mu z dłoni. Lewą ręka schwycił się za mięśnie prawej.
Podbiegli do niego.
Przez rękaw sączyła się krew. Bodzio zawalał nią palce. Patrząc na czerwone plamy, rzekł z pozornym spokojem, chociaż zęby mu szczękały: