Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/10

Ta strona została przepisana.

zmieniło!... Czy to tylko ja, Zebrzydowski, mam stać na nogach normalnie z głową w porządku i na swojem miejscu?...
Nagle palnął pięścią w stół z pasją.
— Ja płynę z falą! Jak wszyscy to wszyscy!
Zerwał się z krzesła. Lokaj cofnął się przezornie w tył.
— Chodź, Lolek! zawołał Zebrzydowski — kolacja skończona, wino wypite, a na tego cymbała ne mam ochoty dłużej patrzeć, bo... bo... mógłbym niespodziewanie wrócić do dawnego siebie i Pawcia trochę pomoralizować... Zresztą, szampan mi zbrzydł... Świństwo!...
Ukłonił się Kmietowiczowi trochę chwiejnie i ruszył do drzwi. Kmietowicz podążył za nim. Za progiem, w małym gabinecie, Edward włożył rękę pod ramię przyjaciela i rzekł do niego poufnie:
— Jutro jadę do Warszawy, a za kilka dni będę narzeczonym Krongoldówny.
— Jedźmy do Warszawy — rzekł Kmietowicz — ale tylko w celu wybadania, czy Derbyszcze i Hłowatyn beznadziejnie przepadły.
— No, przecie są poza linją demarkacyjną, więc to chyba wystarczy za odpowiedź. Najpierw pewno w gruzach, zrujnowane tak, że, jak to mówią, rodzona matka by ich nie poznała, a w dodatku i najgłówniej, że gdy są w ich ręku, tedy już dla mnie stracone.
Nagle uderzył się dłonią w czoło.
— Wiem! pojadę do Uchania. Doskonały pretekst! Rozpytam Poboga o stan Krąża, który jest po naszej stronie i wogóle o tamte obecne stosunki kresowe.
— Ależ War!...
— Tak, Lolku, jadę do Pobogów.
— Czy do Pobożyny?
— Może być!...
— Ej, War, tracisz głowę, zresztą, dziś niema o niej mowy. Jutro wytrzeżwiejesz i uznasz projekt za niewczesny. Dobranoc ci!
— Dobranoc!