Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/101

Ta strona została przepisana.

— A może to list od męża pani?
Spojrzała na niego tak niechętnie, że pośpiesznie skłonił się jej, machnął czapką i skoczywszy do sanek odjechał. Turowa prędko zasunęła się za ciasną zwałę jodeł. Rozerwała list. Serce jej biło silnie, radość, nadzieja i trwoga szczególna walczyły w niej, wywołując drżenie rąk i brak tchu... Cichy szept rozsądku, że przecież Strzełecki nie mógł do niej napisać nic takiego, co by ją mogło wzruszyć i usprawiedliwić ten dreszcz wewnętrzny, nie uspokoił jej ani na trochę. Zaczęła czytać.
„Szanowna i droga pani. Może powinienem panią nazwać drogą siostrzyczką, która powróciła mi życie, lecz... nazwa ta względem pani, przezemnie, nie może być zastosowaną. Wspomnienie pani, poszło za mną nietylko jako mojej wybawicielki i dobrego ducha... Zaprowadziła mnie na Sarny wizja mojej matki, gdym już konał w lesie, pani mnie odnalazła i ocaliła. Była pani dla mnie tak bardzo dobrą. Pamięć jej słodyczy jest mi i teraz talizmanem mego życia“...
Dada oderwała oczy od listu i wciągnęła głęboko w piersi ogromny haust orzeźwiającego powietrza. Czuła ogień na twarzy, w sercu dziwną błogość. Uśmiech jej ust rzucony polanom ośnieżonym był istotnie promienny. Psy zdziwione jej milczeniem, zaskomlały teraz radośnie i przypadły do jej nóg. Przemówiła do nich wesoło i znowu jęła czytać. Strzełecki opisywał krótko dalsze swoje losy po wyjeździe z gajówki. Ostatnie słowa listu brzmiały:
„Piszę jednocześnie do pana Tura. Czy nie wie dotąd jeszcze o stracie syna?... Ale pani, jakże droga pani żyje tam w tej samotni, tak bardzo sama. Proszę odczuć myśli moje przy sobie, proszę napisać. Gdy tylko będę mógł przyjadę, by na dłoni pani złożyć raz jeszcze pocałunek dziękczynny, za to, że ją poznałem... że pani istnieje. Jerzy.“