Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/11

Ta strona została przepisana.

Dwaj przyjaciele rozeszli się. Edward upadł na łóżko w ubraniu i bezmyślnie długą chwilę patrzał w sufit. Cisnął przez zęby przekleństwo, poczem wyjął z portfelu dwie fotografje. Jedna przedstawiała wyborną podobiznę pani Teresy Pobożyny, z domu Orliczówny, druga była to sylwetka eleganckiej panny, brunetki bardzo przystojnej, nieco wyzywającej w pozie i w wyrazie twarzy. Zebrzydowski patrzał długo na obie, wreszcie szepnął do pani Teresy:
— Aha! uśmiechasz się jakby ironicznie, tego dawniej nie bywało! Owszem, śmiej się... masz męża, który cię widocznie zahypnotyzował i mur chiński rozciągnął dokoła ciebie... Masz dzieci... no, tego ci nie zazdroszczę!... A ja?... a ja?...
Fotografję pani Teresy schował znowu starannie do portfelu i patrzał teraz na drugą podobiznę.
— Róża Saronu!... Moja przyszłość?... Cudownie! Dziady, pradziady i wszystkie prababki poprzewracają się w grobach... Wywołają trzęsienie ziemi... Jak Boga kocham! Róża Saronu!... Karjera!... Partja!... No, aby nie to ostatnie...... Phi!... miljony nazwisk nie mają. Krongoldówna będzie Zebrzydowską i miljony znajdą się w kieszeni Zebrzydowskiego. O ile papa Krongold okaże się hojnym... dodał po krótkim namyśle i naraz żachnął się.
— Jeszczeby nie? Za Zebrzydowskiego trzeba słono płacić, kopalni mało!... Płacić??...
Rzucił fotografję na dywan, chwycił się za głowę i wołał cichym jęczącym głosem:
— Jestem bestja, bestja, bestja!...
Po godzinie ciężkich medytacji, Edward rozebrał się wolno, powtarzając z jakąś rozdzierającą satysfakcją:
— Jestem bestja!
Drzemał już odurzony, gdy wsunął się do sypialni kamerdyner-faworyt. Zabierając ubranie swego pana, lokaj sprawiał się cicho, lecz Edward ocknął się z półsnu. Spojrzał błędnie i rzekł sennym głosem: