Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/110

Ta strona została przepisana.

dawno żonę, dzieci, może już wtedy był żonaty? może zginął? I znowu obraz Jerzego takim, jakim go znalazła na polanie gajówki wywoływał wspomnienia bliskie i drogie. Tamto było mytem, Jerzy jest prawdą, Jerzy przyniósł dla niej spokój, wlał do jej duszy otuchę, sercu jej dał miłość i pragnienia. Ocknął ją z letargu duchowego, wskazał jej nowe zakresy życia. Nie było w nim nic niepokojącego, nic co drażni i burzy. Myśląc o nim, poddawała się marzeniom, by znowu go ujrzeć, by mu w te szafirowe głębie źrenic zajrzeć ufnie i miłośnie, by na dłoni swej uczuć dotyk jego ust.
— A Wacek nie wraca i nie wraca — wpadły kiedyś słowa starego Tura w barwną przędzę marzeń Dady. Zadrżała, jakby dotknięta gorącem żelazem.
— Zwiędniesz tu sama, dziecko. Co tobie za życie. Męża masz i nie masz. Młodaś, a bez żadnej uciechy życie prowadzisz. I kiedy wróci i czy wróci?
Dada spuściła oczy i poprawiła głownię w kominie.
— Jak tylko wiosna błyśnie, pojadę szukać — szepnęła.
— Daj Boże miłosierny. Czuję, że moje życie, albo moja śmierć jest w nim, w Wacku. Albo tak, albo tak. Niechby się już raz wyjaśniło, na którą stronę, lewo! czy prawo! Dobrze mi z tobą, Madzieczko, oj jak dobbrze, jak w raju, ale przecie żeby i Wacek był, byłoby jeszcze lepiej. Czy tego doczekam?
Każda taka rozmowa raniła serce Dady. Była przekonana, że Tur istotnie ciosu swego nie przeżyje. Doznawała lęku, że jednak chwila ta musi nastąpić. A zima wlokła się długo, długo. Lasy pod okiścią śniegów leżały martwe, zastygłe, śniące o wiośnie, czekające biernie na jej sygnały. Dada oczekiwała jej również, czując instynktownie, że wiosna przyniesie jej jakąś zmianę. Wyobraźnię tłumiła w sobie, by zbyt bujnych, zbyt rozległych nie sięgała horyzontów. Chłonąc zapachy lasów wyczuwała w nich wiosnę i tęskniła do niej z utajoną radością.