Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/120

Ta strona została przepisana.

wpijały się w ramię Romana, oczy jej pełne śmiertelnej grozy mówiły do niego w mroku to samo co szeptały usta.
— Myśl o sobie w tej ostatniej chwili, gdy się zastrzelisz, ja zrobię to samo. Nie chcę żyć bez ciebie. Twój los będzie moim.
Ale Roman Pobóg w chwilach tragicznych, nie widział jej przed sobą, jakkolwiek obiecywał sobie, że nie odda jej w ich ręce. W oczach jego były oczy Tereni, oczy żałosne, tęskne, oczy bolesne. Do nich się modlił, ją, Terenię błagał o ratunek, jej imię wymawiał razem z imieniem Boga. Jak długo trwało to napięcie nerwów i wszystkich strun żywotnych, w oczekiwaniu śmierci, nie wiedzieli, nie zdolni byli tego określić. Lecz gdy wreszcie nastąpiły godziny ciszy zupełnej, gdy chwilowo znikły obawy poszukiwania w blizkości nich, oboje usunęli się bezwładnie na ziemię, wyczerpani do ostatnich granic, zmęczeni jak po odbyciu walki na śmierć i życie. Broń wypadła im z rąk, sen przemożny, sen podobny do zupełnego zaniku życia owładnął nimi i pogrążył ich w sobie na długie godziny martwoty.