Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/121

Ta strona została przepisana.



Roman i Olga przebyli parę dni w swojej skrytce leśnej, oczekując ciągle strasznej chwili odkrycia ich i ujęcia. Wypełzali ze swojej jamy tylko w nocy z największą ostrożnością, nasłuchując długo i płosząc się najlżejszym szmerem. Raz jeszcze usłyszeli w blizkości tętent koni, Olga dowodziła, że w tej głuszy leśnej mogła to być tylko wznowiona pogoń za nimi. Przez długie godziny oboje, przyczajeni cicho ani drgnęli. Gdy wreszcie minęło trzy dni, wszelkie obawy wydały się im zbytkiem ostrożności, tembardziej, że trzeba było uciekać dalej i przezwyciężać jeszcze mnóstwo niebezpieczeństw. Szli tedy tylko nocami, cierpiąc głód, ponieważ zapasy żywności skończyły się i reszta suchego chleba musiała wystarczyć aż do Zruba. Tam Olga obiecywała sobie odpocząć i pożywić się u starej swej niańki, Chazmary, Tatarki. Szli tedy wytrwale przedzierając się lasami i polami pod nieustającą grozą, wycieńczeni, głodni. Wreszcie po dziesięciu dniach tej strasznej wędrówki Olga rozpoznała okolice Zruba. Pozostał wedle jej obliczenia jeden dzień drogi. Nazajutrz o świcie, idąc polną dróżką, spotkali chłopa, jadącego wozem, zaprzężonym w jednego konia. Zatrzymali go, pytając dokąd jedzie, okazało się, że do wsi blizkiej Zruba. Olga bez wahania wsiadła na wóz i Romanowi wskazała miejsce przy sobie. Chłop patrzył na nich z podełba i minę miał nieobiecującą. Gdy Olga kazała mu zboczyć do ruin pałacu kniazia, chłop przestraszył się.
— A wy tam czego? Tam nikogo niema — rzekł po rosyjsku. — Kniazia jenerała „towariszczi“ zabili, doczkę jego komisar wziął dla siebie, gadają, że się na niej ożenił. Dwór spalili, służba przystała do bolszewików,