Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/133

Ta strona została przepisana.

siach ciężar niepokoju jaki go przygniatał przez całą zimę w chorobie i w niewoli. Jednocześnie spadło nań zniechęcenie tak silne, że było mu nawet wszystko jedno czy go teraz złapią czy nie, byle już zabili na miejscu, byte już nie cierpieć, nie tęsknić tak strasznie i takich mąk nerwowych nie przechodzić. Szedł za Olgą obojętny na wszystko, nie starając się nawet tłumić swoich kroków. Przy narożnej, zwalonej baszcie pałacu Olga wciągnęła go za jakiś węgieł. Schodzili prawie po omacku po krętych schodkach w dół, przeciskając się przez głazy, w których schodki ginęły i były tak niewyraźne, że trzeba się ich było raczej domyślać. Trwało to długo, szli w zupełnej ciemności co nerwowało Romana. Gdy chciał zapalić lampkę elektryczną, którą miał w kieszeni, Olga zatrzymała jego rękę.
— Stąd jeszcze blask może przemknąć nazewnątrz, idź za mną, ja znam dobrze to przejście.
— Ależ czego się lękasz? jeśli kto jest w pobliżu to już nas widział i słyszał.
— Ale jeszcze nas nie ujął — syknęła Olga — a o to chodzi nam najwięcej. Tu gdzie idziemy nikt nie trafi choćby go i sam djabeł prowadził. Mogą całe ruiny zdeptać, nas nie dostaną a my wtedy uciekniemy im z przed nosa.
— Którędy?
— Podziemnem przejściem.
Szli w milczeniu. Wreszcie po niezliczonych zakrętach i korytarzach, w jakiejś szyji długiej, piwnicznej błysnęło światełko. Ujrzeli Chazmarę, trzymała nad głową latarnię i śmiała się do Olgi.
— Nu, ot i trafiła sokoliczka nasza, ot i nie zapomniała! Chodzi, wieczerza ostygnie.
Weszli do izby sklepionej, niezbyt obszernej, ale nie ciasnej. W żelaznym piecyku palił się ogień, na stole duża lampa naftowa rzucała żółte światło dokoła. Było ciepło i jasno. Zapach prażonego mięsa i fasoli przypomniał Romanowi głód dotkliwy. Chazmara zapraszała