Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/139

Ta strona została przepisana.

mary będą urzeczywistnione, gdyż wierzył przedewszystkiem, że dusza jego opętana wyzwoli się wkrótce z jarzma zmysłów. I patrząc w przymglony blask lampki palonej przed Obliczem Boga, widział swoją umiłowaną Terenię jak szła ku niemu z wyciągniętemi rękami, dobra, uśmiechnięta, przebaczająca. Zaczął modlić się do niej ożywionym płomieniem serca i z tą modlitwą na ustach zasnął.
W zacisznym kątku sklepionej izby, za kotarą, Olga leżąc na łóżku rozmawiała szeptem z klęczącą obok niej Chazmarą. Niańka patrzyła na swą księżniczkę z bezmierną miłością i mówiła:
— Powtarzam ci doniu, że on to orzeł i z orlego gniazda pochodzi. Poleci gdzie sam chce i gdzie go skrzydła szerokie poniosą. Ty jemu, Olga, nie przeciw się w niczem, ty sokół ale on orzeł, ty jego do siebie nie nakłonisz, jemu skrzydeł nie zwiążesz.
— Chazmara, ja jego miłuję bez pamięci, on musi być mój na całe życie.
Baba gładziła rękę Olgi łagodnie i patrzyła w jej oczy prznikliwie, a smutno.
— Nie będzie on twój na całe życie, lubko, nie będzie! I ty jego nie zabieraj tamtej kobiecie.
— Nieprawda! on mnie miłuje. On mi to sam powiedział.
— Sokolico ty moja! Prawa dziecina z ciebie. Każdy mężczyzna jak chce posiąść pożądaną kobietę, to jej mówi, że miłuje, i miłuje, ale jej ciało tylko.
— On mnie nie chciał posiąść, ja mu się sama oddałam wtedy jak z „czeki“ od Borysa uciekliśmy. On jak w salonie się ze mną obchodził choć ja mu sama lazłam w ręce, nieszczęsna, widziałam, że on się męczy, że mnie pragnie.
— Taj, gdzie miał cię brać, w łapach Borysa? Ha, ha!