Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/150

Ta strona została przepisana.

muskanie suchych paproci, rosnących dokoła, już tchnienie swobody owiało go huraganem szczęścia, gdy nagle jak grom spadła nań świadomość straszna.
— A klejnoty Olgi?
Jakby go kto taranem huknął w głowę. Pociemniało mu w oczach. Głuchy jęk wydobył się z jego piersi, jęk bólu, wstydu i ulgi, że świadomość ta przyszła w porę. Bez chwili namysłu, odrazu, posłuszny nakazowi własnej woli, Pobóg wsunął się z powrotem w otwór komina i w parę minut był już znowu przy Oldze, śpiącej twardo.
Wtem znienacka odezwał się ponury głos Chazmary:
— A co wy tam, pan, widzieli w lesie. Ha?
— Las i pustka, można byłoby i tędy już uciekać. Żywego ducha niema dokoła.
...Boże, dzięki ci żeś zesłał na mnie opamiętanie dość wcześnie, że nie zostałem mimowoli posądzony o złodziejstwo — westchnął Roman w głębi duszy.
— Wy, pan, mogliby tędy przejść i Olga też i sakwy, ale ja nie, zresztą tu za blizko Zruba.
— Czy prędko dojdziemy do wylotu?
— Dziś wieczorem.
Po całodziennej wędrówce, po załomach podziemi dotarli wreszcie do miejsca, gdzie loch zwężał się nagle bardzo i zniżał tak, że musieli pełznąć na kolanach jedno za drugiem z pochylonemi głowami. Chazmara pełzła pierwsza i pierwsza dosięgła końca ciasnej kamiennej nory, przypominającej kształtem borsuczą jamę. Gdy wreszcie postać Chazmary wyłoniła się nazewnątrz, odsłaniając sobą wylot, Pobóg wysunął się prędko za nią i wyciągnął Olgę nawpół zduszoną ze zmęczenia i braku powietrza. Wszyscy troje wyciągnęli się z ulgą na suchej ziemi wzgórza, oddychając jak ryby wyrzucone z wody. Olga była blizka omdlenia. Pobóg wydobył z plecaka butelkę wina i napoiwszy niem Olgę,