Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/151

Ta strona została przepisana.

natarł jej skronie. Uśmiechnęła się do niego słabo i szepnęła.
— Odpocznij, Romanie sam, dziękuję ci, już mi lepiej, tylko bolą mnie wszystkie mięśnie i kości.
— Tu wypoczniemy przez całą noc i jutrzejszy dzień. Przy tej norze jesteśmy bezpieczni, w każdej chwili ukryć się możemy.
— Dziękuję! — jęknęła Olga. — Za nic na świecie drugi raz do tej nory nie wejdę!
— Wejdziesz, doniu, jak byłoby źle! Człowiek w grób się schowa kiedy bieda, a strach opęta.
Chazmara obeszła las dokoła nory, ale cisza panowała tu głucha, tylko sosny szumiały, poruszane podmuchem wieczornego wiatru. Noc zapadła wreszcie dość jasna, choć bez księżyca. Chazmara wydobyła żywność z sakwy, ale jeść nie mogli. Posilili się winem. Zachowywali zupełną ciszę, nie paląc ognia. Wkrótce legli spać. Pobóg ofiarował się pierwszy stróżować, po północy miała go zastąpić Chazmara. Olga spała mocno, jęcząc czasami przez sen. Roman zapatrzony w gwiazdy rozmyślał. Ale myślami był teraz daleko od własnych tęsknot i umiłowań. Myślał o Oldze. Los tej bogatej gruzinki, rzuconej oto w lesie, bezdomnej, ściganej, wzruszał go daleko więcej niż jej miłość dla niego, którą uważał za zmysłowy popęd, nie zaś za prawdziwe, szczere uczucie duchowe. Sądził zresztą po sobie, bo czuł to wyraźnie, że Olgi nie kochał ani jednem drgnieniem serca, ale pożądanie jej przekraczało siłę jego woli. Były to pęta, które ciągnęły go w przepaść, wiedział, że trudno mu będzie wyzwolić się z nich. Czar Olgi, jakkolwiek tylko fizyczny ujarzmiał go, nie przygaszając jednak tęsknoty do swoich. Pobóg całą swoją istotą duchową trwał przy Tereni, fizyczną był przy gruzince i wiedział, że czar jej pójdzie za nim nawet wtedy, gdy