Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/159

Ta strona została przepisana.

Krongoldów. Ha, ha! Ciocia Kalendarz dostanie obłędu, może nawet ataku furji. Wuj August mnie wyszydzi. A mama? Och mama, pompatycznie i majestatycznie wyrzeknie się mnie i... wy... dzie... dziczy! Ha, ha! To ostatnie będzie najzabawniejsze! Wyobrażam sobie jak mama to ładnie zrobi. Ruch będzie taki:
Monologując w myśli podniósł ramiona, by naśladować gest matki, lecz zorjentował się, że jest na ulicy.
— Idjocieję wyraźnie.
W hotelu znalazł na biurku swoim kilka listów. Spojrzał na nie ironicznie.
— Pewno jakieś rachunki. Ktoby tam teraz pisał do takiego hołysza jak ja? Nie przedstawiam interesu.
Jednakże jeden zastanowił go.
— Od kogo to?
Rozerwał kopertę. „Jerzy Strzełecki“ i parę słów. że chciał się z nim widzieć, lecz że nie zastał w hotelu, przeto podaje adres pensjonatu, w którym mieszka i numer telefonu.
— Hm! Jerzy Strzełecki, czego on odemnie chce? i co on tu robi?
Wtem uświadomił sobie, że majątki Strzeleckiego są poza linją demarkacyjną, wszystkie. Zatem i on zrujnowany. Co ten miljoner kresowy robi? czy i on ma jakieś Pochleby?
Na drugi dzień o 12-tej w południe War dzwonił do pensjonatu wskazanego i czytał na tabliczce nazwisko właścicielki, obce mu zupełnie.
Usłyszał za drzwiami głośną rozmowę i zdawało mu się, że jeden głos znajomy. Prędkie kroki, szelest sukni i drzwi się otworzyły. Smukła postać kobieca stała przed nim w mroku przedpokoju w niepokojącem milczeniu. War miał wzrok krótki, jednakże spostrzegł odrazu i odczuł, że to ktoś nie ze służby.
— Czy zastałem pana Strzełeckiego?
— Wyszedł, ale za chwilę wróci, pozwoli pan, proszę.