Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/166

Ta strona została przepisana.

sądziłem, że to istotnie płotka i było mi bardzo przykro, ale pani sama słyszała, nie zaprzeczył.
— Słowa jego były jednak gorzkie. A może powoduje nim nie tylko interes? Jakaż ona jest ta Róża Krongold?
— Nie wiem, proszę pani, wiem tylko, że Edward Zebrzydowski takiego głupstwa robić nie powinien. Powoduje nim zwykłe próżniactwo i chęć użycia, więc jak sam mówił włazi na kupę złota Krongolda, gdzie osiągnie to, do czego dąży. Gdybym był wiedział o tem wczoraj, nie chodziłbym do niego z prośbą o protekcję. Usłyszana dziś wiadomość oburzyła mnie. Jeśli istotnie ożeni się z tą bankierówną to...
— Panie Jurku pomału! — zawołała pani Teresa. Nie osądzajmy go przedwcześnie. Jego słowa były tego rodzaju, że mogły wyrażać również dobrze ironję, jak i prawdę. Pan nie zna Wara. W jego ustach często fałsz staje się prawdą, a prawda fałszem. Może tylko słowami swemi wyszydził plotkę usłyszaną z ust pana, tembardziej, że te życzenia składał pan tonem lodowatoironicznym. Gdyby nie wrócił do nas, byłoby mi bardzo przykro.
— Jeśli pani każe, pójdę do niego i dokładnie zbadam sprawę.
— On panu nic nie powie więcej nad to, co tu mówił. Wydał mi się niebywale rozdrażniony, nigdy go takim dawniej nie widywałam.
— Ba! dawniej przed wojną był magnatem, a teraz jest zamożnym ziemianinem. Różnica!
Strzełecki spochmurniał i zwiesił głowę.
— Pamięta pani moje przyjście do Uchani w jesieni, wyglądałem nieco gorzej, niż Zebrzydowski.
— Co tam wspominać takie smutne chwile! Ale wtedy pan także nazywał siebie nędzarzem i różnie tak, a jednak osiągnął pan równowagę ducha. Miejmy tedy nadzieję, że i Zebrzydowski...
Strzełecki błysnął oczami.