Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/168

Ta strona została przepisana.

lecz zabrała się odrazu do pracy. Musimy i Zebrzydowskiego przerobić, panie Jurku, na nasz styl, bo on przecie nasz, kresowiak.
— Jaki on tam kresowiak! Kosmopolita w całem słowa znaczeniu.
Wtem wbiegła do salonu pani Reneta Palicka, piękna brunetka z twarzą madonny. Ubrana bardzo skromnie, lecz gustownie. Powitała wesoło Pobożynę i Strzełeckiego i zdejmując kapelusz przed lustrem mówiła z ożywieniem.
— No, nareszcie załatwiłam sprawunki wielkanocne, drożyzna niemożliwa! bierze się walizę pieniędzy, a przynosi się sprawunki w małej paczce. Skandal! O czem radzicie? Ale, ale, spotkałam Szrenicza i zgadnijcie z kim jeszcze? Szli razem i budowali nową Polską
— No, to naturalnie z Kołomyjskim — zawołała Teresa. On córkę i zięcia swego morduje stale swojemi doktrynami. A gdy się zjadą z Czymielskim, tedy już nikt do głosu nie dojdzie. Ale zacny człowiek! A cóż porabia Szrenicz?
— Został nauczycielem w domu jakiegoś nouveauriche‘a. Klnie na cały porządek świata, bo sądził, że w nowym ustroju państwowym zostanie, za swoje cierpienia wojenne, co najmniej ministrem.
— No, o to nie trudno, nawet bez uprzednich cierpień — rzekł Strzełecki — tylko trzeba umieć ruszać się politycznie, o czem Szrenicz obecnie pewno nie myśli i pojęcia nie ma.
— Ale u nas tu był ktoś ciekawszy niż Szrenicz, razem z całym jego patosem — uśmiechnęła się Teresa.
— Któż to taki?
— Edward Zebrzydowski.
Pani Renata aż skoczyła na krześle.
— Co mówicie! Och, czemuż go nie widziałam. Moja sympatja!
— Żeni się z bankierówną Krongold.