Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/172

Ta strona została przepisana.

nie miał sił. Błądził po salonie wielkim i przeładowanym bogatemi meblami, że aż przygniatał mnóstwem ornamentacji, rzeźb, bronzów, kryształami żyrandoli i innych drobiazgów.
— Barok! Oni tu są wszyscy w stylu barokowym. Co ja tu robię? Czy to moje ramy? Co ja im powiem? Po co mnie tu djabli przynieśli? Czy po rodowy klejnot Krongoldów, który w postaci pierścionka kupuje się właśnie w tej chwili u Mankielewicza? I to ja tu czekam na jaśnie wielmożną baronównę, ja, Zebrzydowski?
Uczuł ściśnienie gardła dziwnie przykre. Zdławił go nagły przypływ upokorzenia, krew zalała mu policzki.
Wtem ujrzał tuż przed sobą wielki wazon z rozkwitłą tuberozą, poznał go: przed paru dniami przysłał go pannie Róży. Wtulił płonącą twarz w białe kielichy kwiatów. Subtelny zapach owionął go i przypomniał Teresę Pobożynę. To ona! biały wonny kwiat! Jakże on ją pożegnał? Wypadł jak warjat! Ach ten Strzełecki z tą wieścią nagłą o jego zaręczynach. Skąd, co? przecie się nie oświadczył jeszcze nawet. To sprawa Krongoldów, prowokacja! A on teraz czeka na co? Żeby przedwczesną pogłoskę potwierdzić i uprawomocnić?
Zanurzył znowu czoło rozpalone w kwiecistych gronach tuberozy.
Nie oświadczył się formalnie, to prawda, ale tak zabrnął, że nie miał innego wyjścia. Panna Róża zwracała się do niego często z pieszczotliwą nazwą Wah, bo tak wymawiała zawsze literę r, co czarowało papę Krongolda. — „Ach ta Rózia, ona stworzona na arystokratkę!“ — mówił papa z promiennym uśmiechem.
Zebrzydowski przypomniał sobie błyski oczów Róży, gdy na niego patrzyła, drżenie jej ust szkarłatnych i czuł, że to wspomnienie przenika go dreszczem zmysłowym.
— To jest jednak ponętna panna — myślał. — Et, gwizdnąć na wszystkie względy i dać się porwać tej zło-