Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/174

Ta strona została przepisana.

nie wzruszył. A ona? Pani Teresa? No cóż! płacze za mężem i tęskni i wzdycha! Co komu po kobiecie wzdychającej wiecznie do swego męża? Nudne i bezcelowe!
War rozmyślał dalej z goryczą:
— Chociaż zawsze jest śliczna. Co w tej kobiecie tak wabi? Przecie uroda nie wyjątkowa, przystojna, więcej nic, ale urok, urok niesłychany. Gdybym z nią przebywał często, weźmie mnie znowu na własność! Wtedy panna Róża kaput! Kocham tę Terenię i basta! nie pomogą tu żadne rozumowania, ani wzdychania za mężem. Dziś bym ją rozwiódł, gdyby tylko chciała. Ha! może i rozwód już zbyteczny, może już wolna, tylko sama o tem nie wie?
Edward poczuł przypływ krwi do serca, gorący i radosny prąd wywołał silny dreszcz rozkoszy.
— Mieć Terenię swoją! — podszedł znowu do białej tuberozy i wtulił usta w wonne kieliszki kwiatów.
— Terenia! Ona ma takie same ciało jak te kwiaty, to jej obraz.
Edward usiadł do fortepianu. Z pod palców nerwowych Wara wybiegła melodja słodka, preludjum Chopina. Grał z przymkniętemi oczami, marząc o Tereni. Nagle zbudził się jak z pół snu. Rzucił kilka ostrych, fałszywych akordów.
Targnął nim gwałtowny wstrząs, zerwał się jak pchnięty i prędko wyszedł z salonu.
W hallu lokaj zastąpił mu drogę.
— Jaśnie pan odchodzi? Jaśnie wielmożna baronówna kazała...
— Idź precz!
Na schodach War odetchnął.
— Lol miał rację, ta złota klatka nie dla mnie.
Wyszedł na ulicę i ochłonąwszy szedł długi czas, nie wiedząc, dokąd i gdzie. Przeleciał przez mózg projekt pójścia do Tereni, mignęła pokusa Uchani i nagle