Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/176

Ta strona została przepisana.

War położył ramiona na oparciu fotela i patrzał na oboje obojętnie, a zimno. Milczenie trwało długo, wreszcie War przemówił pierwszy.
— A gdyby było tak? Jestem jak wobec inkwizycji. Czego właściwie odemnie chcecie?
— Czy ty pamiętasz jak się nazywasz? — padły słowa ostre z ust pani Zebrzydowskiej.
— Co to ma do rzeczy? Nazwisko przy pustej kieszeni im wspanialej brzmi, tem głupiej wygląda.
— No, no! War, przesadzasz! Nazwisko Krongold nawet przy jego miljonach brzmi jednakże nie tęgo, uważasz, zanadto nowocześnie! Usłyszana dziś wiadomość zelektryzowała mnie w znaczeniu ujemnem, właśnie z powodu tego nazwiska.
— Ależ to mezaljans, to absurd! — wykrzyknęła pani Zebrzydowska — to niecna intryga i podłość tych, tych, żydów względem ciebie.
— Pardon! Jeśli kto tu winien, to chyba ja, nie oni?
— Oni ciebie złapali, to bezczelne! Zebrzydowski na Hłowatynie i Derbyszczach ożeniony z mademoiselle Krongold, to absurd!
— Jeśliby na Hłowatynie i Derbyszczach, to istotnie absurd! Ale zresztą nie popełnię nic nowego, takie fakty były, są i będą. Miljony Krongolda postawią nas znowu we właściwe ramy.
— O, o, o... pardon! — krzyknął hrabia August, wznosząc ramiona w górę. — Postawią ciebie w pozłacanym szychu, ale nie w złotych ramach. I czy ty się w te ramy zmieścisz, War? Czy ty się z tem obliczyłeś?
— Z niczem się nie obliczałem. Wiem tylko, że żyć tak jak teraz dłużej nie potrafię. Ożenię się, kupię ogromne dobra, mamie oddam Pochleby.
— Dziękuję za hojny dar — sarknęła.
Hrabia August zaśmiał się rechoczącym głosem.
— W dodatku dasz matce synową Rojzę.
— Ona ma na imię Róża.