Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/177

Ta strona została przepisana.

— Po żydowsku Rojza... i wnuka, jakiegoś Abrahamka, albo Izaaka, bo ci miljonerzy lubią historyczne imiona. Jakaż ona jest ta Róża, słyszałem, że piękna, jak Salome?
— Czy to prawda, że oni nie są jeszcze ochrzczeni? — spytała matka.
— Wiem napewno, że nie — odrzekł hrabia.
— To okropne! to potworne!
War spojrzał na matkę przez zmrużone powieki.
— Mama jej ma to za złe? Ja sądzę, że to właśnie stawia ją w lepszem świetle. Cóż warta jest kobieta, która zmienia religję, jak kapelusz odpowiednio do danego stroju. Skoro jest przywiązana do swego wyznania i ma zasady...
— Więc niech nie wychodzi za katolika, jeśli ma zasady, bo każdy katolik zawsze od niej zażąda chrztu.
— Ja nie zażądam, co mnie to może obchodzić!
— Ma się rozumieć! — odrzekł hrabia z udaną, komiczną powagą. Co to szkodzi jednemu Zebrzydowskiemu wziąć ślub w synagodze? Fju! Bardzo oryginalnie!
— Ślub będzie w kościele.
— A któż go wam udzieli? I zresztą ona byłaby wtedy bez ślubu.
— A cóż mnie to obchodzi? Weźmiemy ślub cywilny i obejdzie się bez hałasu.
— War, tyś oszalał!
— Nie, tylko zbankrutowałem.
— Nie jesteś przecie zrujnowany doszczętnie.
— O, o, tak! spadłem z wyżyn hłowatyńsko-derbyszczowskich, połamałem nogi, ręce, żebra, potłukłem łeb.
— Fi! War, jesteś wulgarny.
— Naturalnie, bo jestem goły, ale żyję, tylko że mi takie życie nie smakuje. Szukam innego.
— Może ten twój Krongold przez swoje stosunki, miljony i wpływy postara się odzyskać dla ciebie Hłowatyn i Derbyszcze — jęknęła pani Zebrzydowska.
Edward i hrabia parsknęli śmiechem.