Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/182

Ta strona została przepisana.

— Brawo, brawo! Beti, używaj! Wydziedziczę! co za słowo! En effet monstre! He! he! he! No, War, nie spadasz z krzesła, chłopcze? he, he, he!
— Przewidziałem tę scenę ze wszystkiemi szczegółami — odrzekł obojętnie.
Pani Zebrzydowska ściskała palcami głowę i jęczała cicho.
— Mam migrenę! Ty się tylko umiesz śmiać, Auguste! Na Święconem u hrabiny Tachelskiej nie będę mogła być, bo nie mam tualety, na codzień chodzę oberwana. To okropne!
Edward spojrzał przelotnie na strojną tualetę matki i nagle przypomniał sobie skromną, ciemną wełnianą, nie nową już suknię pani Teresy. Usłyszał znowu słowa matki:
— A Krąż został niestracony, tylko my tacy skrzywdzeni, tacy obdarci. Głupie pochleby i-rien de plus!
War spuścił oczy, zrobiło mu się dziwnie przykro. Wstał i zaczął się żegnać. Hrabia Mohyński wyszedł z nim do przedpokoju.
— Dokąd idziesz, War?
— Do Krongoldów — odrzekł głucho.
— War!
— Tak, wuju, bo lękam się, że wkrótce mama nie będzie miała na tualety sezonowe, nie tylko na Wiedeń i Rzym. A ja, ja sam nie potrafię z Pochlebów mamę i siebie zaspokoić.
— Daj pokój, War! Nie znasz matki? Wybacz mój drogi, ale to przecież lala, była i jest. Porcelanowa lala. Nic więcej, Ach, ach! nie rozgoryczaj się i radzę ci iść do pani Teresy.
— Czy to ratunek dla mnie, wuju?
— Moralnie tak. I ja chciałbym, uważasz, tego... zobaczyć się ze Strzełeckim.
Edward był już w drzwiach. Nagle odwrócił się, popatrzał mocno w oczy wuja i rzekł nieśmiało.