Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/184

Ta strona została przepisana.

rzy Strzełecki, dąży do tego, skoro mógł pracować jego ojciec własny, a nawet jak zapewniał Mohyński, ojciec jego w obecnych warunkach poszukałby sobie posady administratora.
Dlaczegóż tedy on?...
Bez słowa zachęty od razu wyśmiano go tylko, więcej nic! Czyż oni go sami nie rzucają do kieszeni Krongolda?
— Ach, skończyć z tą męką, z tą niepewnością!
Edward zajęty swojemi myślami szedł wolno, nie widząc, że ten i ów kłaniał mu się na ulicy i że patrzano na niego ze zdziwieniem. Pewno wszyscy myślą, że on jest teraz u narzeczonej, a on tymczasem wałęsa się po ulicach. Sam nie wiedział, kiedy znalazł się w Bristolu. Uczuł głód, nie jadł dziś obiadu. Szedł właśnie do restauracji, gdy zbliżył się do niego portjer z listem w ręku.
— Było do pana kilka telefonów, a potem przyjechał sam pan baron Krongold z baronówną. Pytali o pana, ale powiedziałem, że cały dzień pana nie było, wtedy kazali...
Edward sięgnął po list obojętnie.
— Był tu także jakiś pan nieznajomy i ten list zostawił dla pana.
War rozerwał kopertę. List od pani Teresy. Uczuł ogień we krwi. W prostych, serdecznych słowach Terenia zapraszała go na wieczór do pensjonatu pani Palickiej. Podpisane: Pobożyna, Palicka, Strzełecki.
War odczuł ciepło i szczerość tego listu, ale odrazu usta mu się skrzywiły ironicznie.
— Robota wujaszka — rzekł prawie głośno i wszedł do restauracji. — Jeść! jeść!
Portjer poszedł do telefonu.
Zebrzydowski pił koniak, jadł zakąski i myślą był przy Tereni. Obiecywał sobie, że zaraz po obiedzie pójdzie do pensjonatu. Zapragnął ciepła rodzinnego, ciszy, spokoju i oczu Tereni.
Zabrał się właśnie z apetytem do jakiejś imponującej porcji mięsa, gdy we drzwiach zjawiła się panna Róża