Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/190

Ta strona została przepisana.

że teraz nie zdołała powstrzymać się od zbytniej wesołości. Po śmierci teścia, z którym przez dwa lata bytowania na Sarnach zżyła się i nawet pokochała starego, wesołość jej obecna raziła ją samą. Lecz energja jej, zdrowie, krew młoda i bujna, a przytem zawrotna ciekawość świata porywały ją w dal nieznaną i wymarzoną gdzie czekała na nią miłość Jerzego. Co teraz nastąpi? Czy ta miłość jego, już wyraźna i jej uczucia dadzą jej poznać szczęście prawdziwe i czy to możliwe, żeby ona była szczęśliwą? Nie chciała się nad tem zastanawiać. Upajała ją wiosna. Dada chwilami doznawała uczucia żalu przed pożegnaniem ukochanego boru, który wchłonął tyle jej myśli i tęsknot, gdzie spędzała najlepsze chwile obecnej swej egzystencji. Las był taki piękny w tej mgle seledynowej, taki bogaty w biel i błękit kobierców wiosennych! Jakże tu teraz wyjechać do miasta na bruk i w mury, kiedy tu tak cudownie, tak gwarno w społeczeństwie ptasiem i zwierzęcem? Dadą rozumiała, że to już były tylko sentymenty. Czekało na nią życie i praca. Pracy się już nie bała, była do niej przyzwyczajona, tylko przyszłość stała przed nią mglista i niepokoiła ją mocą nieznanej tajemnicy.
Wiatr wiosenny wpadł między konary i czuby drzew. Las rozgadał się. Zahuczały wirchy sosen chrzęstliwym szelestem. Nagie gałęzie drzew liściastych, zaledwo omglone pierwszą krasą wiosny, niosły w przestwór rozgwar potężnej, harmonijnej pieśni wyzwolenia. Tryumf był w tym szumie i jękliwe żałosne wołania. Chwilami bór zanosił się jakby spazmem szlochu i znowu cicha melancholja regularnego poszumu, tłuczenia się o siebie igłami i gałęźmi o wątłem jeszcze niemowlęcem pąkowiu. Z głębin leśnych, z głuchych ostępów, podszytych suchemi paprociami wiało surową wilgocią i chłodem. Stamtąd szły szumy ponure, jakby tam jeszcze przyczajona zima, konając, wysyłała na rzadszy las groźne swe zawodzenia i jęki. Ciemne odchłanie odpychały Dadę, przypominały jej zimę i nie wiedzieć przez jaką analogję uczuć i splot