Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/192

Ta strona została przepisana.

piona w puszczy drzew jak mały żuczek ruchomy, a żwawy, rozglądając się, czy niema szkody i nasłuchując. Wchłaniała specyficzny zapach boru: ekstrakt zmieszanej woni zeszłorocznych grzybów, zakisły w mchach z mocnym aromatem żywicy i pleśnią nadgniłej trawy. W miejscach najzaciszniejszych uderzała w rozdęte chrapki Dady stęchłizna starych oparzelisk, lub zaleciał ją swąd zwierzęcy z porzuconych barłogów. Wtedy psy, idące tuż przy jej nodze, okazywały niepokój, lecz jedno słówko Dady umiejscowiało tresowanych faworytów i znowu szły cicho, posłuszne, węsząc tylko i łopocąc zaślinionemi waflami nozdrzy.
— Tu gdzieś blisko leżą samury w barłogach, czuj duch! Niema nas! — szepnęła Dada do nastroszonych psów, drżących od ochoty zapuszczenia się w te tajnie ponętnej kniei. W niektórych zagłuszach było prawie mroczno. W korytarzach natłoczonych ścianami drzewnych potęg panowała cisza przygniatająca. W górze zbite korony sosen, jodeł, świerków tworzyły sklepione tunele o zwisających sufitach jak wielkie, ciemne, poszarpane sztandary. Chłodno tu było i groźnie. Wtem załomotało coś, trzask gałęzi i jakieś poruszenie powietrza rozrywające ciszę. Psy skoczyły jak sparzone jednym susem na mchy.
— Zagraj! Żmijka! Dzwonek, Szastl do nogi! — zawołała Dada zdławionym głosem. — Nie rusz! Waruj! Cicho jak makiem siał! Przy nodze! O tak! A, nicponie! Nie widzicie, że to biedne wychudzone przez zimę warchlaki „takroczne“ jak mawiał ojciec Tur. Ani mi się waż jeden z drugim! Iść cicho i ani mru mru. Uszy wam się trzęsą do uciechy, a w ślepiach ognie? O, wierzę, pohuiaćby dobrze ochota i apetycik jest, ale waaraa! — Nie wolno płoszyć zwierzyny! Czy pieski tego nie rozumieją, że nie zawsze radaby dusza do raju? O, niemądre psy! Tyle nauk zjadły i takie durne! No, wracamy do domu. Dalej! raźno w drogę!