Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/193

Ta strona została przepisana.

Dada przyspieszyła kroku, a psy znerwowane, ale uśmierzone sunęły za nią cicho z wywieszonemi językami. Były zziajane poprzedniemi harcami, a teraz męką trzymania się na wodzy, których to pęt zerwać nie mogły, ale, ach, jakie czuły do tego pragnienie! Wkrótce Dada dosięgła znowu weselszych ostępów boru, ożywiła się i idąc prędko rwała gęste, choć wątłe kwieciny wiosenne. Sforce swojej udzieliła także nieco większej swobody. W pełnym swym rynsztunku myśliwskim Dada wyglądała zuchowato i niesłychanie młodzieńczo. Przy kurcie skórzanej, rozchylonej na piersiach, błękitniał pęk przylaszczek, drugi zatknęła za pas patrontasza, a ogromną ich więź trzymała w ręku. Z poza ramion sterczała lufa strzelby. Idąc i nawet rwąc kwiaty, Dada nie pominęła żadnego szczegółu w lesie. Wprawnem okiem widziała wszystko, czujna i pilna. W pewnem miejscu wśród gąszczy zaczęła oglądać uważnie jakąś drzewinę, na której widniał kawałek odartej kory. Po krótkiem badaniu uśmiechnęła się:
— Sarniuk czemchał się tu różkami, już go swędzą. Wiosna, hej! Żeby to znaleść rogi jelenie, wzięłabym na pamiątkę sobie. Jakie to były cudne te misy rogów łosia, które w zimie zawiozłam na nadleśnictwo.
Poszła dalej i znowu stanęła.
— Co to za ślady? Cichooo psy! Aha, to odyniec walił tędy. Wycinek! Jak to się pcha, gdzie największe gęstwiny. Gdzieś jest niedaleko, bo psy jak podminowane. Waaruj! Ani kroku!
Dada odpięła nagle od pasa smyczę i całą sforkę przywiązawszy za obroże, prowadziła przy sobie.
— Nie można was już, pieski zabierać do lasu, za dużo rozkosznych pokus! No, ale ze mną już niedługo, więc jeszcze pochodzimy razem. Ja was przypilnuję, ale jakby zobaczył leśniczy, miałabym awanturę za moją miłość dla was. Poczciwe! Jak to idą posłusznie, a w oczy patrzą! Zaraz psy się najedzą i będą spały. A po zachodzie na słonki! Kropnę ze dwie!