Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/199

Ta strona została przepisana.

— Z Ziębą? Usunięto go zupełnie z tutejszych lasów. Nie wiem, gdzie jest. Zapewniono mnie, że Zięby mogę się nie obawiać. Jednakże od tej pory chodzę po lesie z psami, poprostu nerwowo nie mogę się bez nich ruszyć. Dalsze rewiry przejął na siebie leśniczy do pierwszego kwietnia, ale ponieważ pensję do tego czasu ojciec wybrał, zatem postanowiłam i obiecałam dotrwać na stanowisku.
— Trwała tu droga pani aż za długo i tak dzielnie, tak pracowicie. Nadleśniczy mówił mi o pani ze wzruszeniem, ma dla pani szacunek i podziw.
Dada pokraśniała z radości.
— On był dla mnie jak ojciec i oni wszyscy leśniczowie i moi koledzy gajowi — uśmiechnęła się — dawali mi dużo dowodów serdecznej życzliwości, poparcia, służyli radą, bardzo często pomocą. Zacni i kochani ludzie, nie zapomnę o nich nigdy.
Jerzy ujął rękę Dady i podniósł ją do ust. Ucałował gorąco.
— Jestem jednakże szczęśliwy, że mogę panią wyrwać stąd, że mogę panią zabrać do innego życia.
Dada patrzyła w jego oczy chmurką błękitną. Na czole białem zarysowała się pionowa zmarszczka myśli.
— Ale jakie ono będzie to moje życie? Boję się patrzeć w przyszłość. Dawniej miałam tyle cudnych marzeń, snów, nic się nie ziściło, nic! wszystko na opak.
— Pani Dado, nie wolno tak mówić, mając w sobie tyle młodości, piękna, uroku. Niech mi pani nie wyrywa ręki! Chcę ją mieć i mieć panią nareszcie, przy sobie i...
Młoda kobieta zerwała się z miejsca. Zatrzepotała jakoś dziwnie jedną dłonią około swej twarzy, druga ręka była uwięziona w silnym uścisku Jerzego.
— Nie, nie! nic nie mówmy o przyszłości, ona mię niepokoi!
Jerzy wstał.
— Pani Dado!