Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/29

Ta strona została przepisana.

się i prawie z rozpaczą jął zdzierać z siebie porwaną, przepoconą, okropną bluzę żołnierską.
— Jakże ja tam do nich pójdę... taki?...
Pokusztykał do jakiejś kępy tarnin, wyrosłej w gromadzie kamieni i rozebrał się do koszuli. Łachmany swoje trzepał mozolnie, ostrym kamieniem skrobał je zawzięcie z brudu i robactwa. Potem ściągnął koszulę w strzępach, obejrzał ją dokładnie, wyporządkował buty podziurawione i łachmany do owijania stóp. Nagle pociemniało mu w oczach. Przestraszył się, że zemdleje. Zaciął wargi i całym wysiłkiem woli utrzymał świadomość. Gdy osłabienie minęło, wytarzał jeszcze ubranie na ostrem rżysku i ubrał się powoli, odpoczywając często. Dźwignął się z kamionki. Po chwili szedł wolno szarą drogą, opierając się na kuli. Sapał i rzęził ciężkim kaszlem. Wlókł się tak długo, długo, nie mogąc wypatrzeć końca drogi. Gdy ujrzał zdaleka kępkę olszyny i rów głęboki, zatrzymał się, uśmiech rozjaśnił jego mroczne oblicze.
— Tu zabiłem lisa, wtedy, w zimie, ja stałem tu pod tą olszyną, a tam dalej, na prawo, stał Romek. Gdzie te czasy!...
Ponury cień przemknął przez głęboki szafir jego źrenic. Żywo posunął się naprzód. Nareszcie ujrzał na horyzoncie budynki gospodarcze. Po kilku chwilach mógł je dobrze rozpoznać. Uchanie! Co to? Stodoła spalona! A tam znowu jakieś ruiny, to były stajnie fornalskie. Za ruinami budynku zazielenił wąziutki skrawek pola.
— Ozimina?! jednak? ale coś bardzo małego.
Szedł dalej. Zbliżał się do folwarku pomału, ostatniemi siłami wlokąc obolałą nogę.
Cisza była wszędzie, głucha, martwa cisza. Żołnierz stanął przy wejściu do ogrodu. Sztachety były wyłamane doszczętnie, gdzieniegdzie tylko sterczały resztki słupów. W ogrodzie jakiś chłopak zdzierał z ulic rosnący gęstemi kępami młody owies, wysoki, skołtuniony, blady, który jak dywan pluszowy okrywał po wierzchu ziemię w całym ogrodzie i parku. Żołnierz spytał bezdźwięcznie: