Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/4

Ta strona została przepisana.



Światła elektryczne rzęsistą kaskadą zalewały solidnie zastawiony stół, w dużej sali jadalnej, w ogromnym dworze, w Pochlebach.
Edward Zebrzydowski spożywał wieczerzę z kolegą swoim, Karolem Kmietowiczem.
Urządzenie jadalni nie było świetne, lecz wytworne, powleczone patyną odległych lat.
Dębowe boazerje ścian i kasetony sufitu były stare zniszczone, tu i owdzie poodłupywane, przypylone przez czas. Meble także z dębu, kryte skórą powycieraną już i bez właściwego koloru. Posadzka uginała się, skrzypiąc pod naciskiem stóp. Kilkanaście portretów zdobiących ściany pokrywał pył szarawy, że były jakby za mgłą. Odczuwało się tu zaniedbanie kompletne i brak wszelkiej opieki. Meble zdawały się być wrośnięte w posadzkę i trwać na równi z nią od wieków. Za to postacie obu panów były już z najnowszej epoki, ale różniły się z sobą zasadniczo. Kmietowicz śniady brunet, nie wysoki, mężny w barach, o oczach czarnych, energicznych, miał w sobie wyraźne cechy zmysłowca i do pewnego stopnia epikurejczyka. Robił wrażenie jedynego towarzysza do hulanki, smakosza i bibosza, lecz nie poświęcającego takim uciechom większości czasu ze swego życia, które miało inne cele i zasady. Edward Zebrzydowski przeciwnie, uważał, że świat był dla niego tylko stworzony i że on go dla siebie meblował dowolnie, jak wielki pałac. Każda część świata, każdy kraj i stolica były pokojem, przeznaczonym do innych zabaw i przyjemności. War Zebrzydowski wysoki, smukły i zgrabny, wybitnie rasowy szatyn, miał oczy ciemno-szare, pełne blasków. Cała postać wykwintna tchnęła zbytkiem i rozkoszą życia. Teraz jakby przygasła, miała w sobie rozleniwienie, graniczące z apatją i nudą.