Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/5

Ta strona została przepisana.

Zewnętrzna glazura tego światowca licowała dobrze ze zmęczonym wyrazem twarzy i nonszalancją, ruchów. Patrzał ironicznie trochę, a trochę biernie na kolegę, który mówił:
— Zapewniam cię War, że wino przez ciebie rezonuje w tej chwili, ale nie ty sam. To są absurdy co opowiadasz.
W oczach Zebrzydowskiego błysnęły płomienie.
— Ty myślisz, Lolek, żem pijany?... mylisz się najzupełniej. Powtarzam, że gdy mi Róża odmówi swej ręki jestem człowiek zgubiony. Wtedy żenię się z Nastusią i pal djabli wszystkie względy. Czasy, uważasz, nadeszły demokratyczne i praktyczne. Żeniąc się z Różą, złożę hołd praktyczności, a z Nastusią dowiodę, że umiem płynąć z falą. W jednym i w drugim wypadku musisz mi przyznać, że potrafię żyć w tej epoce powojennej.
— Ani jeden, ani drugi projekt nie dla ciebie. Wiesz co, pijmy na intencję jakiegoś trzeciego nieznanego jeszcze, który się wyłoni... powiedzmy losu.
— Los, przestarzałe słowo. Los i fortuna to para zgrzybiałych starców dożywotników. Dziś nikt się na takie archaizmy nie bierze. Każdy sam sobie urabia życie, jak mu się podoba i jak kogo na co stać. Pawciu, wina!.. Cóż się tak na mnie gapisz, niedołęgo. Przynieś szampana, to najlepsze lekarstwo na medytację wszelkiego rodzaju, na refleksje, żale, smutki, kłopoty i tem podobne.... obrzydliwości.... Pfuj! Gorycz mam od tego w ustach. Pawciu, wal po szampana do piwnicy. Żywo!
Młody lokaj, faworyt, nie ruszył się z miejsca, stał jak mumia i tylko lekko kiwał głową, patrząc na swego pana.
Zebrzydowski irytował się.
— Ruszysz ty się, Pawciu, czy nie?... bo widzisz, kochanie; dopóki grzecznie proszę, to radzę iść po szampana, a jak zjadę do piwnicy na twoim karku, to nie wiem, czy mnie utrzymasz. Słyszysz? Pawciu, Pawciuniu luby! Nie draźnij mnie, kotku, bo mnie już pasja chwyta, jeszcze chwila a będzie źle... zobaczysz chłopaczku...
— Jaśnie panu nie wolno pić zadużo.