Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/58

Ta strona została przepisana.

ciwległy brzeg. Był nizki. Mokra trawa obfita i miękka, jak wata, nie sprawiała szelestu, gdym się po niej posuwał. Tak po godzinie tego raczkowania, wlokąc nogę jak beczkę, dopełzłem do gąszczy paprociowych, wysokich i sztywnych jak parasole. Tam rozciągnąłem się całą długością swoją, sen mię zmorzył. Sen, który raczej letargiem mógłby być nazwany. Gdy się obudziłem, było już znacznie po południu. Deszcz nie padał, wiatr ustał, dzień był pochmurny. Poczułem zimno dotkliwe i okrutny głód. Noga dolegała mi boleśnie, czułem się rozbity, złamany. Co robić?... Las, pustka!
Ocalony, ocalony! — wołały mi w duszy głosy anielskie i wobec tej pewności, wszystko inne wydało mi się rzeczą błahą, nie wartą zastanowienia.
Podniecony znowu tą radosną świadomością, próbowałem wstać, lecz zawyłem tylko z bólu. Wówczas zacząłem znowu raczkować. Ponieważ pamiętałem, że od mego zbawczego rowu pełzłem wprost przed siebie w las, przeto teraz, zorjentowawszy się w położeniu, raczkowałem w stronę przeciwną, od tej, ku której odjechali bolszewicy. Wytrwale posuwałem się tak do wieczora, nie spotkawszy nic i nikogo. Raz tylko zając się na mnie natknął, prawie otarł się o moją głowę i podrzucony ze strachu jak sprężyna, rzucił się do ucieczki. Czasem zakrakały nademną wrony, trzepocące się przed wieczorem na drzewach, czasem głośniejszy rozhowor przeszedł po czubach sosen, świergotały ptaki, parę razy wrzasnęła sójka, lub zakwiliła sowa w zbitych czarnych konarach.
— Siowa?... odezwała się Joasia, ocknięta z drzemki na kolanach pana Pawła.
Dziewczynka rozejrzała się żywo dokoła.
— Gdzie mamuś? — pisnęła płaczliwym głosikiem.
— Cicho Asiu! nie przeszkadzaj — zgromił ją pan Paweł.
Ale dziecko rozkaprysiło się.
— Ja cię mamuś, gdzie mamuś?... wołała ze łzami.
Celuś nagle zerwał się z miejsca.