Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/67

Ta strona została przepisana.

Zainteresowałem się żywo. Zapytałem o nazwisko. Pani Magdalena spojrzała zdziwiona na teścia.
— Jakto, ojciec nie powiedział swego nazwiska?
— Ot, nie złożyło się jakoś — odrzekł. — Nazywam się Tur.
— To moja wina — zawołałem — powinienem był pierwszy się przedstawić.
Powiedziałem nazwisko swoje.
Oboje wykrzyknęli zdumieni.
— Pan porucznik Jerzy Strzełecki?...
— Państwo mnie znacie?
— Wacek! o panu opowiadał zawsze, toż całą wojnę pod komendą pana przesłużył — rzekł Tur. A pani silnie zbladła patrząc na mnie bez słowa, szeroko otwartemi oczami. I oto pod tym jej wzrokiem nagła świadomość błysnęła i rozjaśniła mi pamięć, jednocześnie omraczając ją cieniem.
— Czyżby Wacław Tur? — spytałem, nie mogąc spojrzeć im w oczy.
— On sam! — zawołał gajowy. Pani Magdalena jakaś szczególnie podniecona, zaczęła pytać prawie bez tchu.
— Pan wie o nim? gdzie on jest?... co się z nim dzieje?...
Gajowy chwycił mnie za rękę, pytając nagląco:
Ogarnęło mnie przerażenie, że trzeba będzie podnieść powieki i spojrzeć im prosto w oczy.
— Co z nim, panie poruczniku. Gdzie on jest teraz?
Milczałem.
Wacław Tur, plutonowy, zastrzelony został przez kozaków Budiennego, w potyczce na Wołyniu. Cóż im, tedy powiem, tym biedakom, którzy go oczekują, czyż mogę być zwiastunem takiej wieści? I przypomniałem sobie dokładnie Wacława Tura, jak brał urlop jadąc na swój ślub, i.. pamiętam fotografję jego narzeczonej, którą pokazywał nam oficerom, a któryś z moich kolegów orzekł, że dla niego za delikatna. Pamiętam, pamię-