Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/75

Ta strona została przepisana.

— Albo o tem, jak nasza marka leci na łeb na szyję w dół. Dziękuję. Chcesz mnie dobić.
Ale Kmietowicz zerwał się z kanapki i jął się zbierać.
— Chodźmy War. Masz tu jęczeć nad swoim losem, jęcz w cukierni. Lourse nie daleko.
— Gdzie Pawcio?! — zawołał Zebrzydowski.
— Niema Pawcia, ubierz się sam — rzekł Kmietowicz.
War sarknął i zaczął się ubierać wolno. Był zły. Nareszcie wyszli. W westibulu był ścisk i gwar. Tłoczyli się bankierzy, pośrednicy giełdowi, dużo cudzoziemskich typów, obcych mundurów. Fotele były pozajmowane gęsto, wszędzie stały grupy rozmawiających. Dym z cygar i papierosów unosił się sino-popielatą mgłą, tworząc jakby orbitę, w której chwiały się gestykulując czarne sylwetki, męskie przeważnie. Zebrzydowski mijał ich z gniewem.
— Tylko o dolarach mówią bestje!... Ach, są jeszcze na świecie ludzie szczęśliwi!
Wypadł prędko z hotelu i skierował się do Loursa, Kmietowicz ledwo mógł mu dotrzymać kroku. W cukierni zajęli mały stolik, ukryty za filarami. Siedząc nad filiżanką kawy, Edward zapadł w ponure zamyślenie. Milczeli obaj długo. W pewnej chwili Kmietowicz dotknął ręki Wara.
— Patrz, jaka piękna. Tam... przygląda się tobie.
Zebrzydowski spojrzał i drgnął. Powstał szybko w ukłonie bardzo uprzejmym. Odrazu z apatyka przeistoczył się w pewnego siebie salonowca. Oczy mu błysnęły. Wyglądał jak ogar, zaskoczony znienacka widokiem świetnej zdobyczy. Usiadł, łyknął kawy i znowu rzucił długie spojrzenie na odległy stolik.
— Krongoldówna? — spytał cicho Karol.
— Tak. Poznałeś?
— No, po papie łatwo.
— Djabli nadali tyle tam osób, podszełbym.