Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/78

Ta strona została przepisana.

czek... gdzieś... Hm!... Jemu także bolszewicy zabrali majątek?... Hm!... Gdyby teraz te majątki na kresach, które jakoby zabrali bolszewicy, były wszystkie realne, utworzyłoby się z nich ze cztery nowe powiaty. Majątek tego jegomościa, napewno wisi imponująco na sznurkach jego bujnej wyobraźni.
— O czem pan tak myśli, panie Edwardzie?... Dlaczego pan tak na mnie patrzy? Nie zmieniłam się chyba?
— Ani trochę...
— Wszyscy mi to mówią.
— A widzi pani.
Nagle umilkła. Była sprytna, coś ją uderzyło w tonie głosu Edwarda. Rzuciła na niego spojrzenie podejrzliwe. Ale zauważyła kierunek jego wzroku, poszła za nim i... trafiła na Krongoldównę.
— Kto to jest, ta żydówa, czego ona patrzy na pana?
— A czego pani na nią patrzy? Jesteśmy w cukierni...
— Panu dziś coś jest?... Panie Karolu, co jest pańskiemu koledze?...
— Zaczadział...
— Od czego?... Ha, ha, ha!...
— Od jakiegoś uroku.
Pani Zachłańska zaczęła robić wielkie miny. Chrząkała lekko, podnosiła głowę do góry. W pięknie zgiętych palcach ręki trzymała z przesadnym wdziękiem łyżeczkę, rzucała oczami na wszystkie strony. Całem zachowaniem się dawała do zrozumienia, że odgaduje jaki czar zaczadził Edwarda i że jest z tem oswoiona. Kmietowicz patrząc na to, bawił się wybornie. Edward zaś, poważnym, tępym wzrokiem patrzał na Konopskiego. Nie widział, że on się rumieni i miesza straszliwie pod tą niemą obserwacją. Edward nie myślał już o nim, lecz zadawał sobie pytanie, jak się stąd wreszcie wydobyć...
Te same pragnienia żywił i Konopski. W chwili, gdy Edward odwrócił od niego swój wzrok, pochylił się do ucha pani Justy.