Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/81

Ta strona została przepisana.

— Ot tobie masz!... — zawołał Konopski i zaśmiał się niezwykle wesoło.
Justa ostygła odrazu.
— Więc to jeszcze trwa?... ta... miłość?...
— Mam wrażenie, że tak
— No... i chce się żenić z Krongoldówną?...
— Przecie pani Pobożyny nie rozwiedzie.
Zachłańska nerwowała się, Kmietowicz widział, że ją drażni, opowiadał przeto szeroko swoje spostrzeżenia co do uczuć Edwarda, dla niezdobytej pani Teresy. Gdy się wreszcie rozstali, Kmietowicz ubawiony wracał do hotelu.
— Oj kobiety! Już jej zazdrość, że War nie ją adoruje, lecz tamtą. Puściłaby w trąbę tego jołopa dla Edwarda. Ba!... Bażant przy kaczorze.
W Bristolu Kmietowicz nie zastał kolegi. Na stoliku leżała kartka.
— Jestem w operze z pp. K. loża I-go piętra, przyjdź jeśli chcesz.
Kmietowicz podniósł brwi do góry.
— Zaczyna się. —
Natychmiast pojechał do teatru.
Ukryty głęboko na balkonie, Kmietowicz obserwował pilnie lożę Krongolda. Był tylko on z córką i Edward. Panna Róża ubrana gustownie, piękna i stylowa, bawiła się kokieteryjnie srebrnym lisem okrywającym jej głęboko odkryte ramiona. Na szyi połyskiwał sznur cennych pereł. Przed nią leżało ogromne pudło cukrów, z którego zgrabne palce jej, lśniące brylantami, wydobywały czekoladki. Gdy wkładała je do pełnych ust koralowej barwy, Edward patrzał na te usta dość zaborczo. Wielkie zaś bronzowe oczy panny pieściły go słodkiem, aksamitnem wejrzeniem.
— Bierze go — pomyślał Kmietowicz.
Krongold tęgi, różowy na twarzy i łysinie, jakby powleczonej różowym lakierem, w binoklach na nosie, typowym i ostro załamanym u nasady, miał nadzwyczaj