Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/83

Ta strona została przepisana.

— Jak detektyw?
— Może być! Z tej obserwacji mojej wyłania się pytanie...
— Jakie?...
— Dokąd zmierzasz?...
— Kto, ja?...
— No, tak!...
Milczenie długie, długie. Wtem śmiech ostry szyderczy.
— Och Lolek, zabawny jesteś! Pytasz takim tonem, jakbym szedł na spotkanie jakiejś wielkiej idei, czy czegoś, czegoś, no... potężnego... a ja tymczasem...
— A ty?
— A ja zmierzam tylko do osiągnięcia piękna w życiu...
— Piękna?...
— Które zawarte jest w... pannie Róży.
Kmietowicz podniósł się na poduszkach.
— To za ogólnikowo. Powiedz wyraźniej; w jej oczach, czy w jej ustach?...
— W jej miljonach.
— War!...
— Wiedziałeś przecie o tem dobrze. Nie jest to dla ciebie niespodzianką.
— Więc tylko to?...
— Mój drogi, to bardzo dużo! Zresztą mówię ci, że to świetna panna... Co jej możesz zarzucić?... Ale mów bez uprzedzeń, Lol, bez sferowych, czy rasowych nawiasów. Czy to nie jest kobieta, która porywa?
— Daruj, ale dla mnie te nawiasy są treścią główną...
— A jeśli tak?... Ja pytam o nią samą...
— Jednakże nie dla niej samej... lecz dla jej oprawy stoisz nad otchłanią.
— Lol, bez patosu, mój miły!... Otchłań, otchłań! cudowne słowo!... tylko, że mnie wzruszyć nie potrafi. Jeżeli gdzie jest otchłań, to przedemną od czasu