Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/85

Ta strona została przepisana.

dzi, lecz było mu to wszystko jedno, byle nie analizować sprawy. Że zaś Karol dążył właśnie do tego, Edward bał się, że on rozbudzi w nim wątpliwości i że zacznie się walka, której, nie chciał. Po długiej chwili spytał biernie.
— Cóż pani Justa?
Milczenie.
— No, Lolek, odpowiedz mi, mój drogi. Tak potrzebuję oderwania... zmiany myśli...
Karol odczuł go. Zrobiło mu się nieco lżej.
— Cóż można powiedzieć o pani Juście? Znasz ją przecie. Ciekawa osoba z tą swoją bezdenną zmysłowością. Mąż widocznie spowszedniał.
— Ph! Ożenił się dla majątku, siedzi na fartuszku żony.
Zgrzytnęło coś... coś się jakby zaśmiało ironicznie. Obaj śmiech ten usłyszeli i obaj nie odważyli się na siebie spojrzeć. Karol pośpieszył zagłuszyć ów śmiech szyderczy.
— Zachłański tokował do Pławic, więcej niż do panny i wdepnął w te Pławice, które mu żona często wypowiada, szukając przytem nowych dreszczów. Taki Konopski...
— Przypuszczasz?...
— Przecie to łatwo poznać. Ona sprytna, umie maskować się. Ale na widok mężczyzny dostaje niesamowitych drgawek.
— Wybornie! taka kobieta, to cenny nabytek dla mężczyzny...
— Ale dla męża... á la longue?...
— O ile są Konopscy...
— Ale ale, czy ty, War, wierzysz w ten majątek na kresach?...
— Konopskiego?... — Dajże spokój!... — Ja go sobie przypomnę. Nie wiem, lecz widzę go ciągle jakby w gorzelni... to jakiś oficjalista napewno. Teraz bolszewicy natworzyli moc nieistniejących nigdy obszar-