Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/88

Ta strona została przepisana.



Świt zimowy zajrzał do okna świetlicy, w gajówce na Sarnach.
Magdalena Turowa otworzyła oczy. Przeciągnęła się rozkosznie z westchnieniem, spędzając z oczu resztki snu błogiego, z którego wolałaby się nie budzić. Całą noc w tym cudownym śnie przebyła jako Dada Dobrucka w Dawidówce, z rodzicami i z bratem Zychem. Widziała ich jak na jawie, słyszała głosy ukochane. I widziała swoje kwiaty w cieplarniach; przepyszne Marechal Niel, rozpięte na półokrągłych szklanych ścianach i suficie oranżerji. Widziała park malowniczy, pełen starodrzewia i pełen kwiecia. I trawniki zielone i klomby kwieciste i grzędy lewkonji, goździków pachnących... i białe zagony konwalji... i smukłe białe lilje, drżące złotemi sercami wewnątrz niepokalanego kielicha... Widziała karminowe grona róż Czimson Rambler strojące ściany domu. Festony tych kwiatów, zasypywały okno jej panieńskiego pokoiku, gdy otwierała je rano, przy wschodzie słońca, wyskoczywszy z pościeli w bieliźnie. Szczególnie upamiętnił się jej poranek złocisty po kilkodniowej wycieczce do borów odległych, z Zychem i starym Semenem, borowym. Po owej wycieczce odbytej w stroju cyganki, po owem życiu koczowniczem urządzonem dla własnej fantazji, w którem spotkała tyle uroku i pierwszą miłość dla nieznanego myśliwca. Ileż było czaru w tej sielance! Odgrywała rolę cyganki przed tym wykwintnym młodzieńcem, który porwał ku sobie całą jej wyobraźnię, zrealizował marzenie. Od natarczywości jego zapałów musiała się bronić ucieczką z lasów do domu, nocą, by nie znalazł ich szałasu i nie dowiedział się, kim jest. A gdy po powrocie dot domu błysnął pierw-