Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/96

Ta strona została przepisana.

— Boże mój! trzeba było, babulko, obudzić mnie. Wczoraj tak kaszlał, nie puściłabym. Sama bym poszła.
— A toż codzień chodzisz sama, to i staremu nie zaszkodzi. Coprawda, markotny dziś był wielce, ale ciebie nie pozwolił budzić. Tak jeno wyglądał, jakby mu ze dwadzieścia roków przyłożyli na plecy.
— W którą stronę poszedł ojciec?
— A na wielki las. Mówił tylko, że jak zechcesz iść, gołąbko, to możeby zajrzeć na Polany na Smolarnię Starą i na Mchową Górę.
— Zaraz idę!... — rzekła Dada, zdejmując z kołka strzelbę i patrontasz. Ubrana już była zupełnie i uczesana. W długich butach w kożuszku, zawiesiła na plecy fuzję, zapięła pas z nabojami i na głowę włożyła głęboko czapkę barankową. Z pod czapki czarnej, wymykały się jej kasztanowate ciemne włosy, na twarzy bladej zakwitły jasne rumieńce... Lubiła swoje wycieczki do lasu, były one dla niej wytchnieniem duchowem, były zawsze upragnione. Żując czarny chleb, dopiła resztę mleka, pożegnała starą i wyszła ze świetlicy. Gwizdnęła na psy. Opadły ją Zagraj i Dzwonek, Szast i Prast, Skoczna i Żmijka. Wiekowy Merdas i staruszka Słucha, poszły z Turem na Wielki Las...
Dada wskoczyła w śnieg przed domem z radosnymi okrzykami, psy obskakiwały ją, naszczekując wesoło, I one również cieszyły się swobodą, świeżym śniegiem, ponową w borze i słońcem. Wkrótce Dada wsiąkła w biel, rozsnutą dokoła przez czarodziejską prządkę... zimę.
Młoda kobieta biegła ochoczo, przeskakując dla uciechy przez pnie w białych czapach śniegu schowane. Strząsała swawolnie śnieg z gałęzi sosen na rozigrane psy, które z wywieszonemi językami, już zziajane, rozpylały sobą sypkie małe zaspy, skomląc i szczekając z wielkiej radości. A las był cały jakby zaczarowany. Ogromne połacie śniegu okryły zwisie ciężko gałęzie sosen i starych jodeł. Pnie tonęły w puchu chłodnym, a pu-