Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/102

Ta strona została przepisana.

— Via Warszawa, gdzie narzeczona.
— Ona mię nie zatrzyma, gdy ja nie zechcę. Zresztą teraz umówimy termin ślubu, który odbędzie się za granicą.
— Gdzie? Gdzie? — ożywiła się pani Beata. — Może najlepiej w Paryżu albo w Rzymie?
— Przypuszczam, że mama na tym ślubie nie będzie, gdyż ślub weźmiemy cywilny.
— Cooo? — rozległy się wszystkie trzy głosy, każdy w innym tonie zdumienia.
— War?
— War, oszalałeś? Quelle horreur!
— War, to za gruby żart — rzekł surowo hrabia August.
Zebrzydowski spojrzał na nich roziskrzonym wzrokiem i rzekł sucho:
— Dlatego mówiłem, że mama, a zapewne i wujostwo na ślubie moim nie będą.
Podszedł do telefonu i połączył się z hotelem Francuskim. Usłyszeli, jak kamerdynerowi swemu polecił zamówić sleeping na nocny express do Warszawy. Po chwili położył słuchawkę.
— Pawcio melduje, że nadeszły do mnie listy. Zatem dowidzenia.
— List od niej?
— Tak, od mojej narzeczonej. Już wie, gdzie jestem! To spryt papuńcia! Ho, ho!
Był widocznie podrażniony.
— War, spodziewam się, że przyjdziesz do nas na kolację — rzekła hrabina.
— Tak, przyjdę się pożegnać.
— Już przed... tym... ślubem? War! — jęknęła pani Beata.
— Mówiłem, że jadę do Uchań — rzekł z naciskiem i wyszedł.
— On teraz gotów w Teresie Pobożynie odnowić swe dawne ideały, licząc na to, że Roman...