Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/107

Ta strona została przepisana.

toby za nią szalał cały świat. Sam słyszałem, jak to mówiła. Wtedy już podobno wszystkich mężczyzn miałaby u nóg. Co? Ha!
— No i nikt nie śmiał się?
— Wszyscy ryczeliśmy!
— Ale jej w oczy, pewno potakiwaliście. Co?... Oto łgarstwo. To właśnie psuje naiwne i zarozumiałe kobiety.
— No, ale na takie jej dictum, jakże inaczej można reagować? Przecie pan wie, że szczerym w takich razach nie można być. Najpierw by się śmiertelnie obraziła, a w rezultacie nie uwierzyłaby. Mieliśmy tylko trochę głupie miny. Nawet Konopski miał minę nie zupełnie pewną.
— Któż to taki?
— Djabli go wiedzą, ale jest attache pani Justy, taki wie pan? hm... stale mieszka w Pławicach.
— Rozumiem!
— On także jutro przyjeżdża do nas. To, uważa pan, prawa ręka Zachłańskiego we... wszystkiem.
— A Zachłański nie ma lewej ręki, żeby mu dać w pysk?
— Eee, widzę, że pan naprawdę nie zna dobrze pani Justy! Jak pan ją teraz zobaczy i jej męża także, to pan wszystko zrozumie dokładnie. Poco mam pana objaśniać. Zachłański to spokojny sobie człowieczek i dla świętego spokoju nawet na rogi własne patrzy przez palce.
— Hm! No dobrze. Ale kiedyż nareszcie odbędzie się zebranie organizacyjne kółka rolniczego? Pan Bójski ciągle mi to obiecuje i zawsze kończy się wszystko na majówkach, tańcach, kartach i flircie. Czas byłoby zorganizować się przed żniwami. Zapowiadają się strajki, więc musimy zespolić się i mieć jakąś własną decyzję. Przyjęto mój projekt jednogłośnie, a teraz ciągle się zwleka.
— Oho ho! Nie tak to będzie łatwo! Teraz po wojnie rozprzęgli się ludziska. Czyż im się chce jakiego czynu społecznego, a zwłaszcza tu w Zdołczycach?
— Takich Zdołczyc na szczęście mamy nie za wiele. Inne dwory mogą wziąć kierunek w rękę. Pewno, że pana Bójskiego prezesem nie zrobimy.