Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/108

Ta strona została przepisana.

— Bo wtedy prezes schowałby się za plecy prezesowej, a stowarzyszonym w to graj! Tu, panie Jerzy, są wyjątkowe warunki. Każda inicjatywa społeczna skończy się zawsze pijatyką, każdy projekt kartami. Jestem tu parę lat i znam stosunki. W dodatku, gdyby ich pan nawet zorganizował, to przy pierwszej kwestji każdy z tutejszych ziemian będzie opozycją, aż się rozlecą z szeregu i każdy na swoją rękę zacznie działać.
— W kierunku najpraktyczniejszym dla własnej kieszeni?
— A no, oczywiście. Każdy maca się za kieszeń i bada skrupulatnie, czy aby pęcznieje.
— Mówi pan pod kątem patrzenia na rzeczy w Zdołczycach.
— Zobaczymy, czy pan tu zdoła rozpalić jakiś już nie stos, ale choćby trwały ogieniek społecznych czynów? Będzie się to tak nazywało oczywiście, ale tylko de nomine. W rezultacie będą czcze gadania, sprzeczki, ale za to pełne stoły, stoliki zielone, obsadzone solidnie i soczyste zabawy.
— Pesymizm, panie Adasiu, czy niechęć?
— Doświadczenie i praktyka! Ja tu wogóle mam praktykę bardzo rozległą.
— Zauważyłem! Idę wypłacać, ludzie się już przy oficynie zbierają.
— Ja panu pomogę, będzie prędzej. Pani Bójska zapowiedziała mi, że jak pan tylko przyjedzie, żeby koniecznie przyszedł na kolację.
— Och, rzetelnie na to nie mam ochoty!
Zaczęła się wypłata i przeciągnęła długo. Przez ten czas lokaj kilkakrotnie wpadał do oficyny, po obu panów. Lecz widząc rządcę zajętego wypłatą, nie śmiał mu przeszkadzać. Robił rozpaczliwe miny do praktykanta poza plecami czeladzi i coś tam szeptał do jednej z dziewczyn. Wreszcie Strzelecki skończył rachunki, zamknął księgi. Pan Adam rzekł nagląco, pomimo obecności ekonoma:
— Panie Jerzy, dalibóg nie można dłużej. Tu już nawet kucharz przybiegał i pokojówka.