Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/109

Ta strona została przepisana.

Jerzy niewzruszony kończył jakąś dyspozycję ekonomowi. Gdy ten opuścił kancelarję, Jerzy poszedł do swego pokoju. Adam podążył za nim. Strzełecki przeciągnął się, rozkładając szeroko ramiona i rzekł niechętnie:
— Och, panie Adasiu, do djabła z tą kolacją! Spać mi się chce.
— Nie wierzę! W taki wieczór majowy? — mówił praktykant wychylony do ogrodu przez otwarte okno. — Słyszy pan, jak słowiki wycinają kuranty? Żaby tak się drą, jakby je chciały przekrzyczeć. Niech się pan ubiera prędko, ja robię to samo. Dziś będzie feta nie byle jaka! Zapowiedziałem, że za dwadzieścia minut przyjdziemy.
— Bardzo pan pośpieszny, panie Adasiu, albo głodny. Co prawda i ja jestem głodny. Uch, spać, to przedewszystkiem!
— A poco pan wstaje przed świtem? Pan ma żelazne zdrowie.
— Zdrowie musi się nakłaniać do obowiązku, drogi panie.
— Eh, obowiązek, to ciężkie słowo — jęknął młodzieniec. — Ja mam wyrzuty sumienia, że sypiam do szóstej z pańskiej łaski. Ale rozkaz to rozkaz! Ja byłem żołnierzem w piechocie, a pan porucznikiem w kawalerji.
— Przyjdą żniwa, to i panu nie daruję. Tymczasem niech pan wypoczywa, żeby nabrać sił, bo chuchraczek z pana.
— Wie pan, psiakrew, dziś muzyka na ośmiorakach. Wolałbym pójść tam, niż na tę kolację. Widział pan Paulkę? Och, co za dziewucha! Ale prawda, że pan... że panu co innego w głowie. Gdybym był na pana miejscu, ba, ba! tobym także na żadną nie patrzał. Ale ja samotny chuchraczek, mizeraczek... Cóż mnie pozostało!
Praktykant mówił bez ustanku, a tymczasem Strzełecki ubrał się. Jednocześnie zapukano do drzwi.
— Jaśnie pani dziedziczka prosi panów do stołu — odezwał się głos za drzwiami.
— Jaśnie — trzaśnie, mospanie — zostanie! — sentencjonalnie i powoli wycedził pan Adam.