Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/112

Ta strona została przepisana.

również zauważyć. Wiedział, że te uśmiechy krytykują głównie Bójską, lecz to nie łagodziło jego rozdrażnienia.
Bójski przyzwyczajony do zakusów żony, względem mężczyzn nie zwracał jakoby na to uwagi.
Przez cały czas kolacji głównie słychać było głos Zachłańskiej. Prędko porzuciła rozmowę z Adamem i zwróciła się cała do Jerzego. Kokietowała go zamaszyście, rzucając oczami na wszystkie strony, lecz Jerzy był pierwszym celem pocisków.
Adam przewidział dalszy ciąg wieczoru. Pani Justa natychmiast po powstaniu od stołu wsunęła rękę pod ramię Jerzego, proponując spacer po ogrodzie. Jerzy wymawiał się dość obcesowo, ale go zakrzyczała, więc ustąpił. Bójska wyraźnie zła chodziła z Adamem. Dwaj mężowie wlekli się z tyłu, gaworząc coś nie coś, mętnie i sennie, niby dwie bony kroczące poważnie za zbyt bujnego temperamentu podlotkami, które pragną się w tej chwili, nawet od tolerancyjnych bon wyzwolić. Wkrótce też to nastąpiło. Pani Justa skręciła raptownie w jakąś uliczkę. Znaleźli się ze Strzełeckim sami, w cichym szpalerze, gdzie blaski księżyca przesiewane przez liście tworzyły plamy i plamki jasne, przypominające skórę lamparcią. Niezadługo znalazła się ustronna ławeczka i pani Justa zaczęła się na niej roztkliwiać na temat majowych uroków. Dopomagał jej znakomicie do wytworzenia nastroju Bogu ducha winien słowik, który pomimo, że tylko własne opiewał uczucia, był jednak kusicielem. Strzełecki nie dostroił się do romantycznego usposobienia swej towarzyszki. Odczuwając w niej zbyt gorącą temperaturę, zaczął ją ochładzać rozmową nic z pokusami wiosennemi nie mającą wspólnego. Rozgniewana takim brakiem zrozumienia, zerwała się impetycznie z ławki, nagadała coś, trzepiąc jak młyn i już chciała zaryzykować ostrą ofenzywę, gdy usłyszeli szmer i głos pani Bójskiej:
— Ach to państwo! Myśleliśmy z panem Adasiem, że ktoś się zakradł na kwiaty. Jaka cudna noc, księżyc i te bzy...
— Oj, te bzy! te bzy! — westchnął głęboko pan Adam.