Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/115

Ta strona została przepisana.

— Abo nie? to ci prawdziwie piękny pan, a na koniu ci siedzi jak jaki król. Jeszczem też takiego nie widziała! Jak się do człowieka uśmiechnie, to jakby zorzę miał w tych oczach. A kiej się rozgniewa, to brwie czarne jednym łukiem nad oczami jak chmura, aż strach!
— Ochota cię bierze, widzę na rządcę? Ej Paulka, Paulka! — odpowiedział głos, w którym Strzełecki poznał lokaja Wojtka.
— Pewnie, że wolałabym pana rządcę, niż ciebie, abo tego niedojdę pana Adama.
— Ja ci dam rządcę! popamiętasz! Twoje szczęście, że on nawet i nie spojrzy na żadną. Ma lepsze!
— Owa! że on z jaśnie panów pochodzi, to co? To jeszcze piękniej. A kogóż to on ma lepszego? Niby to ja ułomek?
— Ale nasza jaśnie pani tyż nie ułomek.
— Stul pysk, jeszcze kto usłyszy!
— A będziesz na rządcę czatować?
— Bede! Nie dziś to jutro mnie obaczy. Co mu ta po żeniatej.
— Nie masz co czekać, bo rządca i praktykant w sadzie z paniami się bawią. Jeszcze ci raz mówię, ruszaj do chałupy, albo na muzykę, bo jak się zagniewam...
— O, widzisz go, jaki jaśnie pan liberyjny!
Rozległ się śmiech dziewczyny, szamotanie się i przytłumiony głos Wojtka.
— Daj gęby, Paulka!
Strzełecki cofnął się prędko za krzewy. Dziewczyna przebiegła blisko niego, za nią podążyła ciemna sylwetka pokojowca.
— Stanowczo wiosna jest najrozwioźlejsza rozpustnica i kusicielka — mruknął Jerzy, wchodząc do swego pokoju. Zapalił lampę, wyjął z portfelu fotografję Dady, amatorską z Uchań i zapatrzył się w uśmiech jej wdzięcznych ustek. Patrzał długo, ciekawie rozpatrywał każdy rys twarzyczki. Utkwił oczy w podniesioną lekko brew lewą, na gładkiem odkrytem czole. Przypomniał sobie, że tę brewkę Dada podniosła, przedrzeźniając się z nim w ostatnim momencie przed zdjęciem.