Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/117

Ta strona została przepisana.

może uda się panu uskutecznić dziś to zebranie. Ale to po obiedzie, po obiedzie...
Strzełecki z uśmiechem zagadkowym poszedł do pana X: przedstawił mu swoje projekty. Stary obywatel patrzał na niego badawczo.
— To jeszcze za wcześnie trochę. To będzie trudne do wykonania. Któż podejmie się przewodnictwa?
— Sądziłem, że może pan właśnie.
— Ja? Tak, tak... rozumiem potrzebę takiej organizacji, lecz... lecz... teraz po wojnie tak człowiek wyszedł z wprawy, że narazie będzie trudno.
— Jednakże rozpocząć trzeba. Inicjatywa pociągnie nowe projekty, wyłonią się programy i czyn pójdzie już własnym rozpędem.
— Zobaczymy, zobaczymy, ale to jeszcze nie teraz.. a przedewszystkiem nie dziś, łaskawy panie.
— Zjazd ziemian jest tak liczny, że warto skorzystać.
— Ach, my się tu bardzo często zjeżdżamy! O, widzi pan, wybierają się do lasu. Jakże więc teraz...
Jerzy odszedł.
Skierował się do pana Y: Ale ten sam go zaczepił.
— Czy to prawda, że pan kreuje Bójskiego na prezesa mającego się zawiązać kółka rolniczego? Przecież to jest trąba słoniowa ten pański pryncypał.
— Wolałbym pana X: pan Bójski trochę niechętny.
— A X: zapalił się?.. Taki mamut, wątpię, czy czego dokona w dzisiejszych, zupełnie nowych warunkach.
— Miałem coprawda pana głównie na myśli.
— Mnie?... A broń Boże! Czyż jabym ścierpiał, gdyby każdy z nich leciał w tyraljerkę i tym sposobem uniemożliwił każdy czyn, wymagający solidarności?
Jerzy spojrzał na pana Y: z szacunkiem.
— Może pan potrafiłby zjednoczyć sąsiadów, skuć ich obowiązującą spójnią, by szli z panem ręka w rękę i nauczyli się działać, związani jedną ideą bez odskoków i prywaty.
— Pan ich nie zna! Jeden nie uznałby żadnej mojej inicjatywy, dlatego tylko, że wyszłaby odemnie. Drugi urągałby, że jego pomysł jest tak samo dobry albo