Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/12

Ta strona została przepisana.

— Olga! — jęknął zdławionym głosem.
Pociągnęła go ku sobie, oczami go wabiła. Usta jej jak różowy pąk rozchylone łaknęły, paliły. Oczy jej błagające, omglone rozkoszą mąciły mu umysł, łamały wolę.
— Ol... ga!...
Owiała go fala gorąca, uniosła i płomieniem purpury zasłoniła mu oczy. Chwycił ją w ramiona mocarne i zgniótł jej usta łaknące, ogniem swoich ust, głodnych jej krasy.
Do ostatniego tchu w piersiach trwali w tym zachłannym splocie ramion, pod mocą tego pocałunku, który zdawał się nieskończonym. Gdy oderwali się od siebie zadyszani wargi Romana opadły na szyję Olgi, na jej pachnące jak kwiat piersi dziewicze i od tego momentu purpura krwi rozszalała się w nich burzą. Od tej chwili zapomnieli o wszystkiem co nie było nimi i ich pragnieniem siebie. Od tej chwili wszystko co się działo w Tataryjsku poza nimi było tylko tłem i dekoracją ich miłości. Byli wśród ludzi lecz nie widzieli ich, słuchali co mówią, słysząc jedynie tętno własnych serc i wzburzonych nerwów. Patrzyli na wszystko przez łunę szkarłatną swego szału, upojeni, półprzytomni z zachwytów jakichś niepojętych, wyrywających się z ich piersi przeogromnem tchnieniem ekstazy. Czuli w piersiach jakby skrzydła płomiennego ptaka, który wyszarpuje się, wnosi ich i porywa w bezkresy zapałów i egzaltacji. Potęgę mieli w sobie, potęgę stworzoną dla zatraty wszystkiego co nie jest żarem pocałunku i pożądań, potęgę szatańską, zesłaną dla zaguby ludzi ogarniętych jej wszechwładzą, która oślepia, ogłusza, opętuje łańcuchem ogniw promienistych a palących, jak splotem iskier. Spojeni tym łańcuchem niewypowiedzianej mocy chodzili po pałacu oglądając jego dziwa. Wszystko było tu fantazją i cudem, wszystko było tu nasiąkłe czarodziejską nutą przedziwnej symfonji. Tak im zeszedł wieczór i noc w pożarach pragnień, w spazmach rozkosznych zamierań i śnień o sobie. Noc jakby mistyczna, pierwsza w ich historji, która ukazała im cały przepych miłosnych nastrojów i bogactwo uniesień.