Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/123

Ta strona została przepisana.

— Bezwstydnik jesteś!.. Nie mogłeś to sobie choć listka figowego zafundować? Nygusie!
— Ja nie wiem co to?
— Nie wiesz? Jesteś tedy nowoczesny Apollo, uznajesz plastykę i naturę. Ślicznie!
— Ja nie rozumiem tego.
— A słuchajno, dawno ci zdechł czarny kot?
— Żaden kot nie zdechł.
— Czemuż nosisz żałobę po kocie? Spójrz na swoje paznokcie.
Chłopak wytrzeszczył oczy.
— A bo co?!
— No, bo czarne jak święta ziemia.
— Et, bo pan to też!..
Zachłańska chrząknęła parę razy charakterystycznie i twarde spojrzenia ciskała na szepcących panów.
— Cyt, panie Adamie, rozpraszamy nastrój!
Właśnie muzyka urwała się. Zachłańska powstawszy od fortepianu, rzekła kwaśno:
— Panowie nie słuchacie, a pan Konopski tak cudownie gra!
— Winszujemy, winszujemy — wołał Adam. — Gdzie pan się tak nauczył?
— E.. to jeszcze w Budyjo.. wie..
Konopski zaciął się, poczerwieniał i dodał szybko:
— To już dawno..
Strzełecki nagle odwrócił się i popatrzał na niego uważnie. I w jednej chwili olśniła go błyskawica wspomnienia. — Ależ tak, naturalnie!
— Pan zna Budyjów na kresach? — spytał obojętnym tonem.
— A to dobre sobie! Przecie to był majątek pana Juljana — zawołała pani Justa z nerwowym śmiechem.
Konopski milczał i odwrócony plecami do salonu przebierał coś w nutach.
Strzełecki nie przestawał patrzeć na niego z nieuchwytnym uśmiechem.