Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 2.pdf/128

Ta strona została przepisana.

— Który to taki oryginalny?
Zamiast odpowiedzi posypały się nowe pocałunki następujących.
Gdy Strzełecki ukazał się w salonie, pani Kamila błysnęła na niego oczami porozumiewawczo. Jerzy patrzał rozśmieszony na zgarbioną postać Bójskiego przy fortepianie. Grał miękko i rzewnie, cieniował akompanjament do piosnki żony, która przytem nie marnowała czasu, bawiąc się jednocześnie w salonie i na werandzie.
Do Jerzego przysunął się młody człowiek, znajomy z pobytu jego w Uchaniach w czasie świąt wielkanocnych.
— A co panie, czy nie mówiłem, jak to się w Zdołczycach bawią? Wesoło panie, co? Przynajmniej człowiek wie, że żyje.
— Pewno! pewno!
— A zobaczy pan rano, jak się będziemy rozjeżdżali. Tu kilku pojedzie włożonych do powozu jak tłomoki.
— Nie winszuję paniom, które z nimi pojadą.
— Eee, przyzwyczajone!
Po skończonym śpiewie Bójska dopadła do Strzełeckiego.
— Byłam i czekałam. Spłoszyli mnie tamci warjaci z Justą.
— Mnie także — odrzekł jak echo.
Z ciężką głową Jerzy wrócił do oficyny o białym dniu. Pod prysznicem orzeźwił się i wyjechał konno w pole.
W południe znalazł u siebie list od Dady. Czytał go długo. Na twarzy jego odbiły się wrażenia słoneczne.
— Wesoły, drogi mój dzieciak! — szepnął w pewnej chwili.
Czuł w sercu gorącą falę szczęścia. Oparł głowę na dłoni, zapatrzył się w obraz narzeczonej, która była dla niego krynicą ożywczą po zatęchłej erotycznym upałem swawolnej nocy dzisiejszej.
— My stworzymy inną rodzinę, a z czasem inny, polski ziemiański dwór, taki jak u Pobogów w Uchaniach. Prawda, Daduś mój serdeczny?